O tym jak Prosiaki Korsykę zdobywały - 2017
: 18 marca 2018, 21:40
Ach te kobiety- wiosna idzie, jeździć by się chciało, a tu żona się upiera że trzeba porządki świąteczne robić. Nie było wyjścia i trzeba było trochę śmieci z dysku komputera wymieść. Przy okazji trafiłem na fotki o których już właściwe zapomniałem: obrazki z zeszłorocznej poniewierki wakacyjnej Prosiaków. Po pół roku historia już tak wyblakła, że właściwie zastanawiam czy naprawdę miała miejsce - patrząc z perspektywy czasu wydaje się to jakieś nieprawdopodobne. Żoncia jednak, jako ta bardziej pamiętliwa osoba w związku, pamięta i potwierdza, że dojechaliśmy w zeszłym roku na Korsykę i było całkiem fajnie. Podobno zaliczyliśmy kilka ciekawych, potencjalnie weekendowych tras, które wypada polecić na forum. Skoro tak, to nie mogę się wykręcić i oczywiście polecam.
Trasa 1: Spacerkiem wzdłuż Dunaju
https://goo.gl/maps/WdjYEJhii6p
Chociaż nie jesteśmy fanami ruszania w trasę o piątej rano i jak część z Was już pewnie wie “dziki świt” to u nas mniej więcej godzina 10:00, to tym razem już zdecydowanie przesadziliśmy i wystartowaliśmy dopiero po 13:00. Tak to jest jak człowiek odzwyczai się od jazdy w ciepłe kraje i potem 3 godziny kombinuje jakie sandały zabrać i czy czasem te kąpielówki nie wyszły z mody. Jednak zdecydowanie łatwiej spakować się na wycieczkę do Norwegii niż w tropiki w środku sezonu. Niestety, w tym roku północ nie wchodziła jednak w rachubę, szczególnie że mieliśmy nowego towarzysza, który wtedy jeszcze nie posiadał odpowiednich ciuszków na motocyklowe wojaże w chłodnym klimacie.
Ponieważ wystartowaliśmy dość późno to wycieczkę wzdłuż Dunaju trzeba było rozbić na dwa etapy: szybki i nudny z Rudy Śląskiej do Krems oraz ten ciekawszy z Krems do Ramsau.
Dzień 1: Ruda Śląska -> Krems
https://goo.gl/maps/UrCo7iZJwwE2
Właściwie nic ciekawego ta trasa nie oferuje - przez Czechy lecimy autostradą do Brna i potem do granicy austriackiej w kierunku Wiednia. Grzecznie słucham nawigacji, bo wydaje mi się że wpisałem jej dość punktów żeby trzymała się trasy, którą wyrysowałem sobie rano na mapie. Naiwny - nic z tego, po jakimś przeliczeniu trasy wszystkie punkty biorą w łeb, a nawigacja wyznacza “optymalne” rozwiązanie - niestety zupełnie nie po mojej myśli. GPS zamiast na Znojmo prowadzi nas na Mikulov, bo stwierdził, że autostradą będzie szybciej - szkoda, że ja akurat chciałem ominąć austriackie autostrady. Przynajmniej odkryliśmy nową atrakcję “turystyczną” Mikulova - nieco kiczowaty zamek otoczony smokami robi robotę i kusi do zatrzymania. Zatrzymujemy się więc na chwilę w Mikulovie w nowym (przynajmniej dla nas) przygranicznym centrum handlowym. W końcu i tak przyszła pora na rozprostowanie kości więc czemu nie tutaj. Zwłaszcza, że obiad powinien być nieco tańszy niż w Austrii.
Poza sklepem wolnocłowym i jakąś knajpką to “centrum handlowe” to wielki plac zabaw dla większych i mniejszych dzieciaków stylizowany na pirackie klimaty. Czas nas gonił więc po pobieżnym zwiedzaniu i szybkim obiedzie ruszyliśmy dalej w trasę. Ponieważ nie chciałem na 30 kilometrów inwestować w austriacką winietę, to zaraz po przekroczeniu granicy odbiliśmy z głównej drogi i resztę trasy przelecieliśmy austriackimi wioskami. Sympatyczne widoczki psuła nieco pogoda i właściwie do samego Krems uciekaliśmy przed deszczem. W Krems udało nam się załapać na jedno z ostatnich miejsc na kempingu Donaupark. Dobrze się złożyło, bo nie uśmiechało nam się jechać dalej po zmroku. Niestety, można powiedzieć, że po dwóch latach w Norwegii daliśmy się zaskoczyć i zdziwiliśmy się, że słońce może zachodzić już po 21:00. Chociaż nocne zwiedzanie miasta też ma oczywiście swój klimat.
Dzień 2:
https://goo.gl/maps/LoHRjj6S6HN2
Kolejnego dnia ruszamy w drugą część trasy wzdłuż Dunaju - pogoda sprzyja, widoczki cieszą oczy więc bez większego pośpiechu suniemy przed siebie. Wzdłuż rzeki, obok drogi ciągnie się ścieżka rowerowa - po liczbie rowerzystów i zapleczu gastronomiczno-wypoczynkowym widać, że to bardzo popularna trasa. Motocykliści też nie mają powodu do narzekania - to idealna trasa na leniwą, weekendową wycieczkę w cruiserowym tempie. Oczywiście najlepiej gdyby ten weekend był trochę przedłużony, ale przynajmniej motocyklistom z południa Polski trzy dni powinny wystarczyć na dojazd w okolice Wiednia, trasę wzdłuż Dunaju i powrót np przez Linz do Polski.
Nasza trasa wzdłuż Dunaju kończy się w okolicach Amstetten - tu odbijamy na południe, bo przecież gdzieś tam na dole mapy podobno położona jest Korsyka. Dla odmiany w krajobrazie zaczynają się pojawiać pierwsze górki i przełęcze czyli to co Prosiaczki lubią najbardziej.
Tego dnia jednak Prosiaczkowi nie dane było się najeździć, bo po około 250 kilometrach zatrzymujemy się na urokliwym kempingu Ramsau Beach. Prawdę mówiąc planowałem, że dojedziemy na ten kemping w ciągu jednego dnia co było jak najbardziej wykonalne gdybyśmy wyjechali z Rudy Śląskiej rano. Przez to, że wyjechaliśmy późno i musieliśmy nocować w Krems, na kolejny dzień nie zostało wiele jazdy i mieliśmy sporo czasu na spacerek po okolicy i kolację w regionalnej knajpce.
Pytanie tylko dlaczego nie pojechaliśmy dalej? Nasz nowy towarzysz chyba zaczynał wątpić czy na pewno zabieramy go tam gdzie obiecaliśmy - przynajmniej tak wyglądał, kiedy przyłapałem go wieczorem na przeglądaniu mapy.
Rzeczywiście Prosiak Junior przejrzał moje plany - jak zwykle robiłem wszystko żeby jak najbardziej odwlec dni plażowania. Tym razem wykombinowałem, że po po drodze można by zaliczyć Dachstein i wyjątkową platformę widokową w chmurach. Żeby dostać się na górę trzeba najpierw zaliczyć serię serpentyn na płatnej drodze prowadzącej do stacji kolejki. Na górę (2700m n.p.m) wyjeżdża się gondolką z której można podziwiać widoki na okoliczne góry. Krytyczna jest niestety pogoda, bo wiszące chmury potrafią zepsuć każdy widok. Niestety wyjazd na górę nie jest tani (ok. 38EURO za osobę) i dlatego z niepokojem obserwujemy prognozy. Nad góra wiszą cały czas chmury i nie chcielibyśmy zainwestować w coś, co póki co nie wygląda dobrze. Prognoza zapowiadała jednak przejaśnienia ok 12:00 więc postanowiliśmy zaryzykować. Chociaż na dole zrobiło się ładnie, to kolejka momentalnie utonęła w chmurach - nadzieja, że może się przez nie przebijemy i na górze będzie coś widać okazała się niestety płonna. Nie pozostało nic innego jak uzbroić się w kawę i cierpliwość i czekać na zmianę pogody. W końcu to przecież góry i musi się chociaż na 5 minut przejaśnić?
Tylko ile można czekać? Po czterech godzinach wiedzieliśmy już, że tym razem wtopiliśmy i aura nam nie sprzyja. Przed nami jeszcze kawał trasy więc nie było sensu marnować więcej czasu.Trzeba było opuścić ciepłą kawiarnię i ruszyć podziwiać widoki roztaczające się z podnóża Dachsteinu.
Jedną z najważniejszych atrakcji jest tu platforma widokowa zawieszona nad przepaścią, most i tzw. schody donikąd. Wygląda to mniej więcej tak:
Jesteśmy nieco zawiedzeni, bo foldery reklamowe zapowiadały trochę inny widok.
Zdjęcie zestrony: https://der-dachsteiner.com/en/portfoli ... ns-nichts/
Inną atrakcją na szczycie, którą można zwiedzić po uiszczeniu drobnej opłaty (warto dopłacić do biletu na kolejkę bo jest taniej) jest pałac lodowy wykuty w lodowcu. W sierpniu był on już jednak mocno nadtopiony i otwarty tylko w części, ale z braku widoków na zewnątrz cieszyliśmy się tym co było widać “pod dachem”.
Niestety po krótkiej wizycie w lodowym pałacu na zewnątrz czekały nas te same widoki szkoda więc było marnować czas na dalsze czekanie. Prognoza się niestety nie sprawdziła i jakaś uparta chmura cały czas wisiała na szczycie - trzeba było zjeżdżać na dół gdzie oczywiście chmury szybko się rozwiały i pogoda była całkiem znośna.
Wyjątkowo zawiedzeni wróciliśmy na kemping żeby spakować namiot. Tym razem Dachstein z nami wygrał - szkoda było tej kasy i straconego czasu, ale z drugiej strony gdybyśmy nie zaryzykowali to pewnie też byśmy żałowali nieświadomi tego co na górze.
cdn...
Trasa 1: Spacerkiem wzdłuż Dunaju
https://goo.gl/maps/WdjYEJhii6p
Chociaż nie jesteśmy fanami ruszania w trasę o piątej rano i jak część z Was już pewnie wie “dziki świt” to u nas mniej więcej godzina 10:00, to tym razem już zdecydowanie przesadziliśmy i wystartowaliśmy dopiero po 13:00. Tak to jest jak człowiek odzwyczai się od jazdy w ciepłe kraje i potem 3 godziny kombinuje jakie sandały zabrać i czy czasem te kąpielówki nie wyszły z mody. Jednak zdecydowanie łatwiej spakować się na wycieczkę do Norwegii niż w tropiki w środku sezonu. Niestety, w tym roku północ nie wchodziła jednak w rachubę, szczególnie że mieliśmy nowego towarzysza, który wtedy jeszcze nie posiadał odpowiednich ciuszków na motocyklowe wojaże w chłodnym klimacie.
Ponieważ wystartowaliśmy dość późno to wycieczkę wzdłuż Dunaju trzeba było rozbić na dwa etapy: szybki i nudny z Rudy Śląskiej do Krems oraz ten ciekawszy z Krems do Ramsau.
Dzień 1: Ruda Śląska -> Krems
https://goo.gl/maps/UrCo7iZJwwE2
Właściwie nic ciekawego ta trasa nie oferuje - przez Czechy lecimy autostradą do Brna i potem do granicy austriackiej w kierunku Wiednia. Grzecznie słucham nawigacji, bo wydaje mi się że wpisałem jej dość punktów żeby trzymała się trasy, którą wyrysowałem sobie rano na mapie. Naiwny - nic z tego, po jakimś przeliczeniu trasy wszystkie punkty biorą w łeb, a nawigacja wyznacza “optymalne” rozwiązanie - niestety zupełnie nie po mojej myśli. GPS zamiast na Znojmo prowadzi nas na Mikulov, bo stwierdził, że autostradą będzie szybciej - szkoda, że ja akurat chciałem ominąć austriackie autostrady. Przynajmniej odkryliśmy nową atrakcję “turystyczną” Mikulova - nieco kiczowaty zamek otoczony smokami robi robotę i kusi do zatrzymania. Zatrzymujemy się więc na chwilę w Mikulovie w nowym (przynajmniej dla nas) przygranicznym centrum handlowym. W końcu i tak przyszła pora na rozprostowanie kości więc czemu nie tutaj. Zwłaszcza, że obiad powinien być nieco tańszy niż w Austrii.
Poza sklepem wolnocłowym i jakąś knajpką to “centrum handlowe” to wielki plac zabaw dla większych i mniejszych dzieciaków stylizowany na pirackie klimaty. Czas nas gonił więc po pobieżnym zwiedzaniu i szybkim obiedzie ruszyliśmy dalej w trasę. Ponieważ nie chciałem na 30 kilometrów inwestować w austriacką winietę, to zaraz po przekroczeniu granicy odbiliśmy z głównej drogi i resztę trasy przelecieliśmy austriackimi wioskami. Sympatyczne widoczki psuła nieco pogoda i właściwie do samego Krems uciekaliśmy przed deszczem. W Krems udało nam się załapać na jedno z ostatnich miejsc na kempingu Donaupark. Dobrze się złożyło, bo nie uśmiechało nam się jechać dalej po zmroku. Niestety, można powiedzieć, że po dwóch latach w Norwegii daliśmy się zaskoczyć i zdziwiliśmy się, że słońce może zachodzić już po 21:00. Chociaż nocne zwiedzanie miasta też ma oczywiście swój klimat.
Dzień 2:
https://goo.gl/maps/LoHRjj6S6HN2
Kolejnego dnia ruszamy w drugą część trasy wzdłuż Dunaju - pogoda sprzyja, widoczki cieszą oczy więc bez większego pośpiechu suniemy przed siebie. Wzdłuż rzeki, obok drogi ciągnie się ścieżka rowerowa - po liczbie rowerzystów i zapleczu gastronomiczno-wypoczynkowym widać, że to bardzo popularna trasa. Motocykliści też nie mają powodu do narzekania - to idealna trasa na leniwą, weekendową wycieczkę w cruiserowym tempie. Oczywiście najlepiej gdyby ten weekend był trochę przedłużony, ale przynajmniej motocyklistom z południa Polski trzy dni powinny wystarczyć na dojazd w okolice Wiednia, trasę wzdłuż Dunaju i powrót np przez Linz do Polski.
Nasza trasa wzdłuż Dunaju kończy się w okolicach Amstetten - tu odbijamy na południe, bo przecież gdzieś tam na dole mapy podobno położona jest Korsyka. Dla odmiany w krajobrazie zaczynają się pojawiać pierwsze górki i przełęcze czyli to co Prosiaczki lubią najbardziej.
Tego dnia jednak Prosiaczkowi nie dane było się najeździć, bo po około 250 kilometrach zatrzymujemy się na urokliwym kempingu Ramsau Beach. Prawdę mówiąc planowałem, że dojedziemy na ten kemping w ciągu jednego dnia co było jak najbardziej wykonalne gdybyśmy wyjechali z Rudy Śląskiej rano. Przez to, że wyjechaliśmy późno i musieliśmy nocować w Krems, na kolejny dzień nie zostało wiele jazdy i mieliśmy sporo czasu na spacerek po okolicy i kolację w regionalnej knajpce.
Pytanie tylko dlaczego nie pojechaliśmy dalej? Nasz nowy towarzysz chyba zaczynał wątpić czy na pewno zabieramy go tam gdzie obiecaliśmy - przynajmniej tak wyglądał, kiedy przyłapałem go wieczorem na przeglądaniu mapy.
Rzeczywiście Prosiak Junior przejrzał moje plany - jak zwykle robiłem wszystko żeby jak najbardziej odwlec dni plażowania. Tym razem wykombinowałem, że po po drodze można by zaliczyć Dachstein i wyjątkową platformę widokową w chmurach. Żeby dostać się na górę trzeba najpierw zaliczyć serię serpentyn na płatnej drodze prowadzącej do stacji kolejki. Na górę (2700m n.p.m) wyjeżdża się gondolką z której można podziwiać widoki na okoliczne góry. Krytyczna jest niestety pogoda, bo wiszące chmury potrafią zepsuć każdy widok. Niestety wyjazd na górę nie jest tani (ok. 38EURO za osobę) i dlatego z niepokojem obserwujemy prognozy. Nad góra wiszą cały czas chmury i nie chcielibyśmy zainwestować w coś, co póki co nie wygląda dobrze. Prognoza zapowiadała jednak przejaśnienia ok 12:00 więc postanowiliśmy zaryzykować. Chociaż na dole zrobiło się ładnie, to kolejka momentalnie utonęła w chmurach - nadzieja, że może się przez nie przebijemy i na górze będzie coś widać okazała się niestety płonna. Nie pozostało nic innego jak uzbroić się w kawę i cierpliwość i czekać na zmianę pogody. W końcu to przecież góry i musi się chociaż na 5 minut przejaśnić?
Tylko ile można czekać? Po czterech godzinach wiedzieliśmy już, że tym razem wtopiliśmy i aura nam nie sprzyja. Przed nami jeszcze kawał trasy więc nie było sensu marnować więcej czasu.Trzeba było opuścić ciepłą kawiarnię i ruszyć podziwiać widoki roztaczające się z podnóża Dachsteinu.
Jedną z najważniejszych atrakcji jest tu platforma widokowa zawieszona nad przepaścią, most i tzw. schody donikąd. Wygląda to mniej więcej tak:
Jesteśmy nieco zawiedzeni, bo foldery reklamowe zapowiadały trochę inny widok.
Zdjęcie zestrony: https://der-dachsteiner.com/en/portfoli ... ns-nichts/
Inną atrakcją na szczycie, którą można zwiedzić po uiszczeniu drobnej opłaty (warto dopłacić do biletu na kolejkę bo jest taniej) jest pałac lodowy wykuty w lodowcu. W sierpniu był on już jednak mocno nadtopiony i otwarty tylko w części, ale z braku widoków na zewnątrz cieszyliśmy się tym co było widać “pod dachem”.
Niestety po krótkiej wizycie w lodowym pałacu na zewnątrz czekały nas te same widoki szkoda więc było marnować czas na dalsze czekanie. Prognoza się niestety nie sprawdziła i jakaś uparta chmura cały czas wisiała na szczycie - trzeba było zjeżdżać na dół gdzie oczywiście chmury szybko się rozwiały i pogoda była całkiem znośna.
Wyjątkowo zawiedzeni wróciliśmy na kemping żeby spakować namiot. Tym razem Dachstein z nami wygrał - szkoda było tej kasy i straconego czasu, ale z drugiej strony gdybyśmy nie zaryzykowali to pewnie też byśmy żałowali nieświadomi tego co na górze.
cdn...