Wakacyjny lansik po Węgrzech i Rumunii - FOTORELACJA
- cezar z miero
- Posty: 194
- Rejestracja: 21 listopada 2010, 20:53
- Motocykl: Virago XV 535 DX
- Lokalizacja: Mieroszów
- Wiek: 51
- Status: Offline
Re: Wakacyjny lansik po Węgrzech i Rumunii - FOTORELACJA
widoki przepiękne
Zawsze pozytywnie do przodu
- lukeswirus
- Posty: 588
- Rejestracja: 28 marca 2011, 14:18
- Motocykl: TRACER 7
- Lokalizacja: ZABRZE
- Wiek: 44
- Status: Offline
Re: Wakacyjny lansik po Węgrzech i Rumunii - FOTORELACJA
Oj Państwo S zazdrościmy Wam takich widoków
YAMAHA TRACER 7
- maras
- Posty: 20
- Rejestracja: 28 marca 2012, 09:39
- Motocykl: Yamaha Virago XV 750
- Lokalizacja: Wałcz
- Wiek: 57
- Status: Offline
Re: Wakacyjny lansik po Węgrzech i Rumunii - FOTORELACJA
Witam , Wycieczka super , tylko pozazdrościć
-
- Posty: 58
- Rejestracja: 06 października 2010, 20:01
- Motocykl: W planach 535... ale najpierw prawko;)
- Lokalizacja: Jaworzyna Śląska
- Wiek: 37
- Status: Offline
Re: Wakacyjny lansik po Węgrzech i Rumunii - FOTORELACJA
bardzo ładnie opisałeś wasze wakacje... aż człowiek czuje że siedzi z wami na virówce pozazdrościć wspomnień i czekamy na następną porcie:)
- DAREK.S
- Posty: 2092
- Rejestracja: 05 listopada 2008, 21:19
- Motocykl: XV750, 1990; ST1300
- Lokalizacja: Ruda Śląska
- Wiek: 48
- Status: Offline
Re: Wakacyjny lansik po Węgrzech i Rumunii - FOTORELACJA
Dzień 8 - Jeszcze kawałek w głąb Rumunii
Dzisiaj żegnamy się z Cisnadioarą. Karpaty można uznać za zaliczone więc nic tu po nas Na pożegnanie wspinamy się jeszcze na wzgórze na którym stoi najstarszy w Transylwani romański kościół warowny z XIII wieku. Z góry roztacza się ładny widok na Cisnadioarę i okolice.
Po szybkim zwiedzaniu pakujemy graty i ruszamy dalej na wschód, w kierunku miasteczka Buşteni.
Buşteni to małe miasteczko popularne wsród turystów ze względu na to, że jest świetną bazą wypadową w otaczające je góry - Bucegi. Klimat miasteczka można w pewnym sensie porównać do Zakopanego - jest sporo turystów, stragany z pamiątkami, a nad miastem górują zbocza Bucegów z wielkim krzyżem na szczycie Caraiman. Do tego podonie jak na Kasprowy w Zakopanym, tutaj też w góry można wyjechać wagonikiem kolejki linowej. Ponieważ planujemy z tej kolejki jutro skorzystać, to tym razem szukamy kwatery gdzieś w jej okolicach. W tym wypoczynkowym kurorcie nie jest to zbyt trudne i już w drugim domu w którym pytamy znajdujemy nocleg w przystępnej cenie.
Dzień 9 - Znowu te góry
Tym razem motocyklowej jazdy nie będzie za dużo. Plan na dzisiaj to zdobycie szczytu Craiman (2291 m n.p.m.) i zrobienie pamiątkowej fotki pod stojącym na nim 28-mio metrowym krzyżem. Chociaż z Buşteni prowadzi na samą górę szlak turystyczny, to my tym razem idziemy na łatwiznę i oszczędzamy sobie "niewątpliwej przyjemności pokonania jednego z najostrzejszych podejść w rumuńskich górach. Nawet uwzględniając to, że w kolejce po bilety trzeba odstać dwie godziny, to i tak wyjeżdżając kolejką linową jesteśmy sporo do przodu z czasem. W efekcie możemy bez stresu poświęcić 4 godzinki na spacer po relatywnie płaskich grzbietach Bucegów. Co ciekawe na samą górę można też wyjechać własnym samochodem terenowym lub quadem, ewentualnie dać się zaprosić na taką wycieczkę przedsiębiorczym Rumunom, których pełno kręci się przy stacji kolejki.
Po zaliczeniu punktu zaznaczonego na zdjęciach "krzyżykiem" wracamy do górnej stacji kolejki i zjeżdżamy na dół. Kwaterę mamy prawie przy samej stacji kolejki więc błyskawicznie jesteśmy "w domu". Tradycyjnie jednak nie możemy usiedzieć spokojnie na czterech literach, bo w końcu jest jeszcze dość wczesnie, a pogoda sprzyja. Robimy sobie więc kilkukilometrową wycieczkę do Sinaii żeby zwiedzić dawną rezydencję królów rumuńskich czyli pałac Peleş.
Niestety tym razem mamy pecha, bo w zamku trwa właśnie imprezka jakiś ważniaków i nie ma szans na zwiedzanie. Nie to nie, robimy kilka fotek i odwracamy się na pięcie. Zamiast zamku na koniec dnia zwiedzamy irlandzką knajpkę w której przede wszystkim serwują pizzę. ? Niestety, dyżurny kierowca i tę pozycję programu zwiedzania musiał ocenić niezbyt wysoko jak widać na załączonym poniżej zdjęciu. Niestety w Rumunii kierowcy podobno nie mogą więcej.
cdn...
Dzisiaj żegnamy się z Cisnadioarą. Karpaty można uznać za zaliczone więc nic tu po nas Na pożegnanie wspinamy się jeszcze na wzgórze na którym stoi najstarszy w Transylwani romański kościół warowny z XIII wieku. Z góry roztacza się ładny widok na Cisnadioarę i okolice.
Po szybkim zwiedzaniu pakujemy graty i ruszamy dalej na wschód, w kierunku miasteczka Buşteni.
Buşteni to małe miasteczko popularne wsród turystów ze względu na to, że jest świetną bazą wypadową w otaczające je góry - Bucegi. Klimat miasteczka można w pewnym sensie porównać do Zakopanego - jest sporo turystów, stragany z pamiątkami, a nad miastem górują zbocza Bucegów z wielkim krzyżem na szczycie Caraiman. Do tego podonie jak na Kasprowy w Zakopanym, tutaj też w góry można wyjechać wagonikiem kolejki linowej. Ponieważ planujemy z tej kolejki jutro skorzystać, to tym razem szukamy kwatery gdzieś w jej okolicach. W tym wypoczynkowym kurorcie nie jest to zbyt trudne i już w drugim domu w którym pytamy znajdujemy nocleg w przystępnej cenie.
Dzień 9 - Znowu te góry
Tym razem motocyklowej jazdy nie będzie za dużo. Plan na dzisiaj to zdobycie szczytu Craiman (2291 m n.p.m.) i zrobienie pamiątkowej fotki pod stojącym na nim 28-mio metrowym krzyżem. Chociaż z Buşteni prowadzi na samą górę szlak turystyczny, to my tym razem idziemy na łatwiznę i oszczędzamy sobie "niewątpliwej przyjemności pokonania jednego z najostrzejszych podejść w rumuńskich górach. Nawet uwzględniając to, że w kolejce po bilety trzeba odstać dwie godziny, to i tak wyjeżdżając kolejką linową jesteśmy sporo do przodu z czasem. W efekcie możemy bez stresu poświęcić 4 godzinki na spacer po relatywnie płaskich grzbietach Bucegów. Co ciekawe na samą górę można też wyjechać własnym samochodem terenowym lub quadem, ewentualnie dać się zaprosić na taką wycieczkę przedsiębiorczym Rumunom, których pełno kręci się przy stacji kolejki.
Po zaliczeniu punktu zaznaczonego na zdjęciach "krzyżykiem" wracamy do górnej stacji kolejki i zjeżdżamy na dół. Kwaterę mamy prawie przy samej stacji kolejki więc błyskawicznie jesteśmy "w domu". Tradycyjnie jednak nie możemy usiedzieć spokojnie na czterech literach, bo w końcu jest jeszcze dość wczesnie, a pogoda sprzyja. Robimy sobie więc kilkukilometrową wycieczkę do Sinaii żeby zwiedzić dawną rezydencję królów rumuńskich czyli pałac Peleş.
Niestety tym razem mamy pecha, bo w zamku trwa właśnie imprezka jakiś ważniaków i nie ma szans na zwiedzanie. Nie to nie, robimy kilka fotek i odwracamy się na pięcie. Zamiast zamku na koniec dnia zwiedzamy irlandzką knajpkę w której przede wszystkim serwują pizzę. ? Niestety, dyżurny kierowca i tę pozycję programu zwiedzania musiał ocenić niezbyt wysoko jak widać na załączonym poniżej zdjęciu. Niestety w Rumunii kierowcy podobno nie mogą więcej.
cdn...
Tak wiele miejsc, tak mało czasu...
Nasze podróże:
Słowenia, Chorwacja, Węgry, Rumunia, Alpy-AT,CH,IT, Alpy-DE,CH,FR, Norwegia
Nasze podróże:
Słowenia, Chorwacja, Węgry, Rumunia, Alpy-AT,CH,IT, Alpy-DE,CH,FR, Norwegia
- Saba
- Posty: 59
- Rejestracja: 23 listopada 2009, 15:26
- Motocykl: Honda ST 1300
- Lokalizacja: Elbląg
- Status: Offline
Re: Wakacyjny lansik po Węgrzech i Rumunii - FOTORELACJA
Wielki szacun dla Ciebie Moniko za pewna rękę w czasie robienia zdjęć, fotorelacja zarabista no i oczywiście cała relacja na 6 z !. Oglad się i czyta z zapartym tchem, no i cudownie ze wstawiacie mapki trasek - przydadzą się. Czekamy, czekamy.
Zawsze 39,5 i motór
- Schwartzu
- Posty: 1805
- Rejestracja: 23 kwietnia 2009, 21:03
- Motocykl: XV535'99, BMWR1100RT
- Lokalizacja: Warszawa
- Wiek: 39
- Status: Offline
Re: Wakacyjny lansik po Węgrzech i Rumunii - FOTORELACJA
Czadzior. Wspominam miejsca w których sam byłem a i widzę jeszcze w wielu warto się pojawić.
"Without Contraries is no progression. Attraction and Repulsion, reason and Energy, Love and Hate, are necessary to Human existence."
W. Blake
W. Blake
- MONIKA.S
- Posty: 694
- Rejestracja: 23 września 2009, 21:14
- Motocykl: XV 750 DARKA.S
- Lokalizacja: Ruda Śląska
- Wiek: 47
- Status: Offline
Re: Wakacyjny lansik po Węgrzech i Rumunii - FOTORELACJA
Dzięki za uznanie, przyznam szczerze że robienie fotek podczas jazdy na moto sprawia mi ogromną przyjemność, a takie słowa jeszcze bardziej pobudzają mnie do dalszego działaniaSaba pisze:Wielki szacun dla Ciebie Moniko za pewna rękę w czasie robienia zdjęć, fotorelacja zarabista no i oczywiście cała relacja na 6 z !. Oglad się i czyta z zapartym tchem, no i cudownie ze wstawiacie mapki trasek - przydadzą się. Czekamy, czekamy.
Co do samego wypadu na Rumunie, jestem pod ogromnym wrażeniem i mam wielką nadzieje zę jeszcze kiedyś tam wróce bo cholernie ten kraj mi się spodobał , poza tym chcielibyśmy jeszcze spojrzeć z rumuńskiej perspektywy na Morze Czarne ...... kto wie może za rok.......
I prefer the sign: "No entry", to the one that says: "No exit".
— Stanisław Jerzy Lec (1909-1966)
— Stanisław Jerzy Lec (1909-1966)
- DAREK.S
- Posty: 2092
- Rejestracja: 05 listopada 2008, 21:19
- Motocykl: XV750, 1990; ST1300
- Lokalizacja: Ruda Śląska
- Wiek: 48
- Status: Offline
Re: Wakacyjny lansik po Węgrzech i Rumunii - FOTORELACJA
no to jedziemy dalej...
Dzień 10 - Odpoczywamy od słońca
No i stało się. Prognozy się sprawdziły i dzisiaj mamy małe załamanie pogody - wczoraj na termometrze było 38, a dzisiaj tylko 18 kresek. Do tego pada. Mamy nauczkę, bo nie trzeba było tyle marudzić, że za gorąco. Dobrze, że górki profilaktycznie zaliczyliśmy wczoraj, bo dzisiaj nic z tego by nie wyszło. Żeby nie zmarnować dnia wybieramy się jednak na małą przejażdżkę po okolicy. Na pierwszy ogień idzie Rasnov, a dokładniej ruiny jednego z bardziej znanych zamków chłopskich. Deszcz na chwilę odpuszcza więc można spokojnie pozwiedzać i zrobić kilka fotek.
Kilkanaście kilometrów od Rasnova znajduje się miasteczko Bran, w którym znajduje się malowniczy zamek z XIV wieku. Zamek ten jest bardzo popularny wśród turystów, bo Rumuni reklamują go zwykle jako zamek hrabiego Drakuli. Co prawda hrabia Vlad spędził tu chyba tylko kilka dni, ale kogo to obchodzi. Dobry marketing czyni cuda więc zamek jest oblegany przez turystów, u podnóża zamku rozbił się mały jarmark z pamiątkami po Drakuli, a godzinę parkowania w okolicy wyceniono aż na 3,5zł. Sporo jak na rumuńskie warunki, ale wyjścia nie ma i trzeba płacić. Co więcej parkingowi domagają się z góry należności za 3 godziny, zakładając że tyle akurat zajmie turystom zwiedzanie zamku. Nie z nami te numery i w ramach protestu uiszczamy opłatę tylko za jedną godzinę - póki co nie planowaliśmy się dłużej włóczyć w deszczu który znowu zaczął padać, a na zwiedzane też nie byliśmy do końca zdecydowani. Zamek z zewnątrz nie robi specjalnego wrażenia, a do tego coraz mocniej pada - nie ma mocnych, nie damy się namówić na zwiedzanie w takich warunkach. Im bliżej kasy, tym silniej jednak działa magia Drakuli więc posłusznie, bez protestów odbieramy dwa bileciki wstępu zostawiając w zamian jakieś 50zł w lokalnej walucie. Dziwne, wydawało mi się że ktoś mówił że w Rumunii miało być tanio?
Szczęśliwie za zdjęcia nie trzeba ekstra płacić i można pstrykać ile wlezie. Tyle, że jaka pogoda, takie fotki - coś tam niby widać, ale podniecać to nie ma się czym za bardzo. Dlatego też, kończąc zwiedzanie składamy w imieniu całego Forum Miłośników Yamaha Virago odpowiednią reklamację w pamiątkowej księdze wniosków i zażaleń
Po zwiedzaniu zamku przyszła pora na obowiązkową wycieczkę po okolicznych straganach z pamiątkami i inną chińszczyzną. Nie ma wyjścia, bo żoncia utrzymuje że nie wypada wrócić bez pamiątek i za nic nie da się przekonać do pomysłu zdobycia pamiątkowych osikowych kołków w jakimś pięknym polskim lesie zaraz po powrocie do domu.
Zakupiwszy jakże upragnione pamiątki wracamy na parking gdzie zostajemy skrupulatnie wyliczeni i skasowani za nieopłacony wcześniej czas postoju. Budzimy przemoczoną virówkę i kierujemy się do Braszowa (Braşov) - ostatniego punktu dzisiajszego programu zwiedzania. Deszcz znów daje nam chwilę spokoju więc leniwie zaliczmy spacerek po starówce Braszowa. Niestety jest już za późno na wyjazd kolejką na punkt widokowy na wzgórzu górującym nad miastem. Nie ma zresztą czego żałować, bo przy dzisiejszej pogodzie widok i tak pewnie byłby kiepski. Zaoszczędzone środki płatnicze postanawiamy natomiast zainwestować w grillowane żeberka serwowane w jednej z restauracji, które ponoć miały być jedną z rumuńskich specjalności kulinarnych. Niestety tym razem jesteśmy rozczarowani - na jedzenie czekaliśmy godzinę, żeberka były kiepskie, raczej ususzone niż upieczone, a do tego znowu zaczęło padać. Do Buşteni wracamy w mocnej ulewie i zupełnie po ciemku, kończąc ten dzień drugą podczas tego wyjazdu, ekstremalną lekcją jazdy po rumuńskich drogach.
Dzień 11 - Sighişoara
Po wczorajszym deszczowym dniu nie został żaden ślad i dzisiaj znowu wita nas piękny słoneczny poranek. Niestety nasze nastroje nie są równie pogodne, bo dociera do nas pomału to, że właśnie minęło dziesięć dni urlopu i pora zacząć myśleć o powrocie. Jesteśmy niepocieszeni, bo mamy świadomość że wiele jeszcze nie widzieliśmy i mnóstwo atrakcji nas ominie. Wulkany błotne w Buzau, Bukareszt, wąwóz Bikaz, Constanta, plaże morza Czarnego i malowane cerkwie Maramureszu - te i wiele innych ciekawych miejsc wydaje się być na wyciągnięcie ręki ale tym razem trzeba będzie obejść się smakiem. Nie ma wyjścia, pora pożegnać się z gościnnymi gospodarzami z Buşteni i rozpocząć odwrót. Żeby jednak nie wrócić zbyt szybko, to zaczynamy małymi kroczkami - tylko niecałe 160km dzieli nas od miasteczka Sighişoara, do którego zmierzamy.
Za Braszowem, przez który musimy się ponownie przebić trasa wiedzie tym razem krajową 13, która okazuje się być fantastyczną drogą. Ruchu właściwie nie ma, asfalt jest równy i gładki, a widoczki co chwila proszą się o fotki. Na początku mkniemy długimi prostymi odcinkami, później droga robi się kręta i jest jeszcze ciekawiej. Jazda to czysta przyjemność i właściwie nie zauważamy kiedy jesteśmy na miejscu.
W Sighişoarze w centrum miasta jest kamping - tym razem jednak decydujemy się na domek, bo na jedną noc nie chce nam się rozkładać namiotu. Planujemy jeszcze dzisiaj pobiegać po starym mieście więc lepiej oszczędzać siły.
Po znakomicie zachowanym starym mieście można spacerować bez końca bo ma ono jakiś hipnotyzujący klimat i jest tu sporo wartych zobaczenia zabytkowych obiektów. Z wieży zegarowej roztacza się ciekawy widok, a do tego można dowiedzieć się że do Zamościa (chociaż tym razem tam się nie wybieramy) mamy tylko 512km. Wg przewodnika w domu Vlada Draculi można zjeść najlepsze domowe lody w Rumunii, jak się okazuje są to chyba jednocześnie najdroższe lody w tym kraju. Cena 9zł za gałkę skutecznie studzi nasze zapały sprawdzenia czy rzeczywiście te lody są takie dobre czy to kolejny "chłyt materkindody" hrabiego.
Zaczarowanie urokiem starego miasta postanawiamy wrócić tu jeszcze wieczorem aby pospacerować trochę w romantycznym blasku księżyca i pstryknąć jeszcze kilka pamiątkowych fotek. Wcześniej oczywiście należy się jednak odpowiednio zregenerować - porcja gulaszu z mamałygą i apetyczne pączuszki (papanaşi) na deser zdecydowanie poprawiają morale strudzonych turystów
cdn...
Dzień 10 - Odpoczywamy od słońca
No i stało się. Prognozy się sprawdziły i dzisiaj mamy małe załamanie pogody - wczoraj na termometrze było 38, a dzisiaj tylko 18 kresek. Do tego pada. Mamy nauczkę, bo nie trzeba było tyle marudzić, że za gorąco. Dobrze, że górki profilaktycznie zaliczyliśmy wczoraj, bo dzisiaj nic z tego by nie wyszło. Żeby nie zmarnować dnia wybieramy się jednak na małą przejażdżkę po okolicy. Na pierwszy ogień idzie Rasnov, a dokładniej ruiny jednego z bardziej znanych zamków chłopskich. Deszcz na chwilę odpuszcza więc można spokojnie pozwiedzać i zrobić kilka fotek.
Kilkanaście kilometrów od Rasnova znajduje się miasteczko Bran, w którym znajduje się malowniczy zamek z XIV wieku. Zamek ten jest bardzo popularny wśród turystów, bo Rumuni reklamują go zwykle jako zamek hrabiego Drakuli. Co prawda hrabia Vlad spędził tu chyba tylko kilka dni, ale kogo to obchodzi. Dobry marketing czyni cuda więc zamek jest oblegany przez turystów, u podnóża zamku rozbił się mały jarmark z pamiątkami po Drakuli, a godzinę parkowania w okolicy wyceniono aż na 3,5zł. Sporo jak na rumuńskie warunki, ale wyjścia nie ma i trzeba płacić. Co więcej parkingowi domagają się z góry należności za 3 godziny, zakładając że tyle akurat zajmie turystom zwiedzanie zamku. Nie z nami te numery i w ramach protestu uiszczamy opłatę tylko za jedną godzinę - póki co nie planowaliśmy się dłużej włóczyć w deszczu który znowu zaczął padać, a na zwiedzane też nie byliśmy do końca zdecydowani. Zamek z zewnątrz nie robi specjalnego wrażenia, a do tego coraz mocniej pada - nie ma mocnych, nie damy się namówić na zwiedzanie w takich warunkach. Im bliżej kasy, tym silniej jednak działa magia Drakuli więc posłusznie, bez protestów odbieramy dwa bileciki wstępu zostawiając w zamian jakieś 50zł w lokalnej walucie. Dziwne, wydawało mi się że ktoś mówił że w Rumunii miało być tanio?
Szczęśliwie za zdjęcia nie trzeba ekstra płacić i można pstrykać ile wlezie. Tyle, że jaka pogoda, takie fotki - coś tam niby widać, ale podniecać to nie ma się czym za bardzo. Dlatego też, kończąc zwiedzanie składamy w imieniu całego Forum Miłośników Yamaha Virago odpowiednią reklamację w pamiątkowej księdze wniosków i zażaleń
Po zwiedzaniu zamku przyszła pora na obowiązkową wycieczkę po okolicznych straganach z pamiątkami i inną chińszczyzną. Nie ma wyjścia, bo żoncia utrzymuje że nie wypada wrócić bez pamiątek i za nic nie da się przekonać do pomysłu zdobycia pamiątkowych osikowych kołków w jakimś pięknym polskim lesie zaraz po powrocie do domu.
Zakupiwszy jakże upragnione pamiątki wracamy na parking gdzie zostajemy skrupulatnie wyliczeni i skasowani za nieopłacony wcześniej czas postoju. Budzimy przemoczoną virówkę i kierujemy się do Braszowa (Braşov) - ostatniego punktu dzisiajszego programu zwiedzania. Deszcz znów daje nam chwilę spokoju więc leniwie zaliczmy spacerek po starówce Braszowa. Niestety jest już za późno na wyjazd kolejką na punkt widokowy na wzgórzu górującym nad miastem. Nie ma zresztą czego żałować, bo przy dzisiejszej pogodzie widok i tak pewnie byłby kiepski. Zaoszczędzone środki płatnicze postanawiamy natomiast zainwestować w grillowane żeberka serwowane w jednej z restauracji, które ponoć miały być jedną z rumuńskich specjalności kulinarnych. Niestety tym razem jesteśmy rozczarowani - na jedzenie czekaliśmy godzinę, żeberka były kiepskie, raczej ususzone niż upieczone, a do tego znowu zaczęło padać. Do Buşteni wracamy w mocnej ulewie i zupełnie po ciemku, kończąc ten dzień drugą podczas tego wyjazdu, ekstremalną lekcją jazdy po rumuńskich drogach.
Dzień 11 - Sighişoara
Po wczorajszym deszczowym dniu nie został żaden ślad i dzisiaj znowu wita nas piękny słoneczny poranek. Niestety nasze nastroje nie są równie pogodne, bo dociera do nas pomału to, że właśnie minęło dziesięć dni urlopu i pora zacząć myśleć o powrocie. Jesteśmy niepocieszeni, bo mamy świadomość że wiele jeszcze nie widzieliśmy i mnóstwo atrakcji nas ominie. Wulkany błotne w Buzau, Bukareszt, wąwóz Bikaz, Constanta, plaże morza Czarnego i malowane cerkwie Maramureszu - te i wiele innych ciekawych miejsc wydaje się być na wyciągnięcie ręki ale tym razem trzeba będzie obejść się smakiem. Nie ma wyjścia, pora pożegnać się z gościnnymi gospodarzami z Buşteni i rozpocząć odwrót. Żeby jednak nie wrócić zbyt szybko, to zaczynamy małymi kroczkami - tylko niecałe 160km dzieli nas od miasteczka Sighişoara, do którego zmierzamy.
Za Braszowem, przez który musimy się ponownie przebić trasa wiedzie tym razem krajową 13, która okazuje się być fantastyczną drogą. Ruchu właściwie nie ma, asfalt jest równy i gładki, a widoczki co chwila proszą się o fotki. Na początku mkniemy długimi prostymi odcinkami, później droga robi się kręta i jest jeszcze ciekawiej. Jazda to czysta przyjemność i właściwie nie zauważamy kiedy jesteśmy na miejscu.
W Sighişoarze w centrum miasta jest kamping - tym razem jednak decydujemy się na domek, bo na jedną noc nie chce nam się rozkładać namiotu. Planujemy jeszcze dzisiaj pobiegać po starym mieście więc lepiej oszczędzać siły.
Po znakomicie zachowanym starym mieście można spacerować bez końca bo ma ono jakiś hipnotyzujący klimat i jest tu sporo wartych zobaczenia zabytkowych obiektów. Z wieży zegarowej roztacza się ciekawy widok, a do tego można dowiedzieć się że do Zamościa (chociaż tym razem tam się nie wybieramy) mamy tylko 512km. Wg przewodnika w domu Vlada Draculi można zjeść najlepsze domowe lody w Rumunii, jak się okazuje są to chyba jednocześnie najdroższe lody w tym kraju. Cena 9zł za gałkę skutecznie studzi nasze zapały sprawdzenia czy rzeczywiście te lody są takie dobre czy to kolejny "chłyt materkindody" hrabiego.
Zaczarowanie urokiem starego miasta postanawiamy wrócić tu jeszcze wieczorem aby pospacerować trochę w romantycznym blasku księżyca i pstryknąć jeszcze kilka pamiątkowych fotek. Wcześniej oczywiście należy się jednak odpowiednio zregenerować - porcja gulaszu z mamałygą i apetyczne pączuszki (papanaşi) na deser zdecydowanie poprawiają morale strudzonych turystów
cdn...
Tak wiele miejsc, tak mało czasu...
Nasze podróże:
Słowenia, Chorwacja, Węgry, Rumunia, Alpy-AT,CH,IT, Alpy-DE,CH,FR, Norwegia
Nasze podróże:
Słowenia, Chorwacja, Węgry, Rumunia, Alpy-AT,CH,IT, Alpy-DE,CH,FR, Norwegia
- Paweł Włóczykij
- Posty: 1444
- Rejestracja: 07 czerwca 2010, 23:49
- Motocykl: nieco ułomny
- Lokalizacja: Józefów
- Wiek: 64
- Status: Offline
Re: Wakacyjny lansik po Węgrzech i Rumunii - FOTORELACJA
... cud, miód i orzeszki... chciałoby się czytać i oglądać w nieskończoność. Bardzo mi odpowiada narracja Darka i zdjęcia Moni (a zapewne momentami na odwrót) - duet to niezrównany!
Bierzcie następnym razem tak z miesiąc urlopu, by opowieść płynęła i płynęła...
Przez Was/dzięki Wam - muszę się tam wybrać...
Dzięki!
Bierzcie następnym razem tak z miesiąc urlopu, by opowieść płynęła i płynęła...
Przez Was/dzięki Wam - muszę się tam wybrać...
Dzięki!
...via ad meta - metam est!
- DAREK.S
- Posty: 2092
- Rejestracja: 05 listopada 2008, 21:19
- Motocykl: XV750, 1990; ST1300
- Lokalizacja: Ruda Śląska
- Wiek: 48
- Status: Offline
Re: Wakacyjny lansik po Węgrzech i Rumunii - FOTORELACJA
Dzien 12 - Coraz bliżej domu
Nastał kolejny dzień, a my ciągle siedzimy daleko za węgiersko-rumuńską granicą. Dziwne, bo podobno mieliśmy spędzić urlop na Węgrzech i tylko na chwilę wyskoczyć do Rumunii?
Prawdę mówiąc z Sighişoary mamy już tylko około 400km, czyli przysłowiowy rzut beretem, na Węgry do miasteczka Nyíregyháza, w którym jest podobno fajne kąpielisko. Oczywiście plan planem, ale nam jednak trudno się rozstać z Rumunią i postanawiamy że jeszcze jeden dzień i te 400km spędzimy na rumuńskich drogach. Zmierzamy więc w kierunku węgierskiej granicy, ale dzisiaj nadłożymy jeszcze kilka kilometrów i zatrzymamy się w wiosce Săpânţa, żeby zobaczyć kolejną popularną atrakcję turystyczną czyli "wesoły cmentarz".
Dzisiejsza trasa turystycznie nie jest jakoś specjalnie atrakcyjna - do Cluj-Napoca drogi są bardzo przyzwoite i jedzie się sympatycznie. Oczywiście nie odmawiamy sobie sprawdzenia rumuńskiej autostrady - nadkładamy kilka kilometrów ale do Cluj-Napoca jedziemy świeżą i gładziutką A3. Asfalt gładki jak stół, ruchu nie ma, a widoczki naprawdę fajne - chciałbym kiedyś zobaczyć u nas tak ciekawie prowadzone autostrady.
Z Cluj-Napoca jedziemy do Baia Mare a potem drogą nr 18 w kierunku wioski Săpânţa. Kilkanaście kilometrów przed Baia Mare zaczynają się zakrojone na szeroką skalę roboty drogowe. Z jednej strony trzeba się cieszyć, bo mamy gładką jak stół nawierzchnię, ale z drugiej co chwilę rozstawione są światła i odcinki z ruchem wahadłowym. Robią się korki, a ruch jest spory. Przeciskamy się gdzie można i raczej żaden kierowca samochodu nie protestuje. Jedyne dwa przypadki utrudniania życia spotykają nas ze strony kierowców tirów na polskich rejestracjach, którzy ewidentnie nie mogą się pogodzić z tym że ktoś ich chce wyprzedzić.
Droga nr 18 prowadzi do Sighetu Marmaţiei (Syhot Marmaroski) i byłaby bardzo atrakcyjna dla motocyklistów (góry, las i serpentyny) gdyby nie to że nawierzchnia jest dość kiepska. Jadąc innym, ewentualnie pustym motocyklem można by się pewnie tą drogą cieszyć, ale w przypadku obładowanego Virago wszelkie próby szybszej jazdy są natychmiast temperowane odgłosami dobijających amortyzatorów i kręgów lędźwiowych pasażerki.
W Sighetu Marmaţiei zjeżdżamy na drogę nr 19, którą znają wszyscy przemierzający Maramuresz - z opowieści turystów z spotkanych na kampingu w Sybiu wynika, że to raczej droga dla czołgów niż samochodów, a prędkość przelotowa 20km/h to i tak bardzo dużo. Na szczęście my nie musimy tego sprawdzać, bo skręcamy w lewo w kierunku Săpânţa, a tu jest całkiem znośnie, znów widać że wzdłuż drogi prowadzone są roboty i prawdopodobnie opowieści o dziurawych rumuńskich drogach wkrótce się zdezaktualizują.
Maramuresz jest regionem w którym turyści często zaczynają swoją przygodę z Rumunią, który może, zwłaszcza na osobach wychowanych w mieście, pozostawiać wrażenie że Rumunia to ciągle biedny i zacofany kraj. Trzeba jednak zwrócić uwagę, że droga przez Maramuresz wiedzie głównie przez małe wioski utrzymujące się z rolnictwa. Nie jestem do końca przekonany czy te wiejskie chałupki i drewniane bramy, kobiety w tradycyjnych kwiecistych strojach, furmanki na drodze, krowy i owce na poboczach można postrzegać jako jakiś szczególny symbol biedoty. Przecież jakby nie patrzeć, takie same wioski można jeszcze znaleźć w Polsce gdzieś w górach, na wschodzie czy Mazurach i wszędzie tam gdzie jeszcze trochę funkcjonuje indywidualne rolnictwo. Do tego jakby się dobrze przyjrzeć to te wiekowe chałupki są dość zadbane, a obok często stawiają się ładne i nowoczesne domki.
Săpânţa, to szczególny przypadek - od czasu gdy rozreklamowano "wesoły cmentarz" wioska nabrała walorów turystycznych - jest tu mnóstwo kwater, kilka sklepików i nawet oddziały dwóch banków i bankomat w którym można uzupełnić zasoby lokalnej waluty.
Jakieś 2-3 kilometry za cmentarzem jest całkiem przyjemny kamping, na którym wynajmujemy drewniany domek. Standard nie jest zbyt wysoki ale na jedną noc w zupełności wystarczy. Niewygody rekompensuje kempingowa restauracja serwująca smaczne rumuńskie przysmaki w przyzwoitej cenie.
Dzień 13 - Opuszczamy Rumunię
Ponieważ wczoraj przyjechaliśmy dość późno, to spacer i sesję fotograficzną na cmentarzu zostawiliśmy sobie na dzisiaj. Cmentarz zaczęto nazywać wesołym ze względu na kolorowe, drewniane nagrobki na których rzeźbione są sceny z życia zmarłych, jak również obrazki w jaki sposób zginęli. Spacerując po cmentarzu trudno jednak być wesołym - chylące się drewniane nagrobki smutno przypominają o upływającym czasie i nieuniknionej kolei rzeczy.
Będąc w Săpânţa warto też odwiedzić zespół klasztorny z cerkwią będącą najwyższą drewnianą budowlą w Europie. Chociaż podobno ze względu na betonową podmurówkę cerkwi, to nie tak do końca jest ona najwyższa.
Zwiedzamy, fotografujemy i spacerujemy odwlekając nieuniknione - w końcu trzeba wsiąść i zaliczyć ostatnie kilkadziesiąt kilometrów po rumuńskich drogach. Dzisiaj do przejechania jest niewiele, bo planujemy dojechać na Węgry do Nyíregyházy i w gorących basenach zrelaksować się odrobinę przed powrotem do Polski.
Po drodze mamy okazję podziwiać jeszcze jeden przykład rumuńskiej "biedoty" - wioska Certeze to podobno najbogatsza wieś Rumunii, a podobnych do stojących tu wiejskich chałup trudno chyba szukać w Polsce.
Dzień 14 - Nyíregyháza
Wczoraj dojechaliśmy do Nyíregyháza, a dokładniej do Sóstógyógyfürdő czyli wypoczynkowej dzielnicy tego miasta. Po kilku nocach pod dachem z radością rozbiliśmy nasz wysłużony namiocik. Pogoda znowu dopisuje więc szkoda byłoby dusić się na kwaterze, gdy można spędzić ostatnie noce urlopu na świeżym powietrzu. Wczoraj trochę pospacerowaliśmy po okolicy, zrobiliśmy rozpoznanie terenu i ustaliliśmy plan dzisiejszego dnia.
Zaczynamy o 9:30 pokazem karmienia rekinów w największym (podobno) na Węgrzech ogrodzie zoologicznym sąsiadującym z naszym kampingiem. ZOO rzeczywiście robi wrażenie, przede wszystkim przez bardzo bliski kontakt ze zwierzakami i oferowane atrakcje takie jak karmienie rekinów i polarnych niedźwiedzi, pokazy tresury fok i możliwość zrobienia fotki z niektórymi zwierzakami. ZOO zwiedzamy niemalże biegiem ale i tak zajmuje nam to prawie pól dnia, bo naprawdę jest tu co oglądać.
Program popołudniowy wypełnia wizyta w aquaparku - gorące baseny, masaże, sztuczna fala, rwąca rzeka, zjeżdżalnie różnego rodzaju i wszystko za jedyne 35zł na cały dzień. Do tego doskonałe zaplecze gastronomiczne i piwo po ok. 4zł czyli wszystko co do życia człowiekowi potrzeba. Porównując węgierskie atrakcje do tego co oferują Białka Tatrzańska albo Bukowina, to uczciwie trzeba przyznać że jesteśmy daleko w tyle, nie mówiąc już o zbójeckich cenach wejściówek fundowanych przez naszych górali. Korzystamy więc z okazji i biegamy najpierw jak dzieciaki od zjeżdżalni do zjeżdżalni, by ostatecznie zaliczywszy wszystkie atrakcje, spocząć leniwie pomiędzy seniorami w jednym z wielu gorących bajorek.
Dzień 15 - Do domu
Dzisiaj wracamy. Po drodze Tokaj, Koszyce, Piwniczna Zdrój, Nowy Sącz, Bochnia i Kraków czyli generalnie nic ciekawego.
Zdjęć tym razem nie będzie, bo fakt że nieubłaganie nadciąga koniec urlopu nie nastraja do fotografowania. Do tego z każdym kilometrem pogoda robi się gorsza - na Węgrzech o 9:00 było ok. 30 stopni, w południe na Słowacji tylko 25, a po przekroczeniu granicy polskie góry przywitały nas osiemnastoma kreskami. Za Nowym Sączem zaczęło jeszcze kropić. Nasza podróż zakończyła się więc szczęśliwie chociaż dość ponuro. Cóż zrobić, kiedyś przecież trzeba było wrócić na nasze polskie drogi które prawdę mówiąc czasami będą nam bardzo przypominać Rumunię. Tak jak wyłożony kocimi łbami odcinek przed Nowym Sączem na którym przyszło mi akurat wyprzedzać jakąś furmankę - zwykły zbieg okoliczności, ale nie mogłem się wtedy powstrzymać do radosnego okrzyku - hurra, pomyliliśmy drogi, jesteśmy znowu w Rumunii!
Nastał kolejny dzień, a my ciągle siedzimy daleko za węgiersko-rumuńską granicą. Dziwne, bo podobno mieliśmy spędzić urlop na Węgrzech i tylko na chwilę wyskoczyć do Rumunii?
Prawdę mówiąc z Sighişoary mamy już tylko około 400km, czyli przysłowiowy rzut beretem, na Węgry do miasteczka Nyíregyháza, w którym jest podobno fajne kąpielisko. Oczywiście plan planem, ale nam jednak trudno się rozstać z Rumunią i postanawiamy że jeszcze jeden dzień i te 400km spędzimy na rumuńskich drogach. Zmierzamy więc w kierunku węgierskiej granicy, ale dzisiaj nadłożymy jeszcze kilka kilometrów i zatrzymamy się w wiosce Săpânţa, żeby zobaczyć kolejną popularną atrakcję turystyczną czyli "wesoły cmentarz".
Dzisiejsza trasa turystycznie nie jest jakoś specjalnie atrakcyjna - do Cluj-Napoca drogi są bardzo przyzwoite i jedzie się sympatycznie. Oczywiście nie odmawiamy sobie sprawdzenia rumuńskiej autostrady - nadkładamy kilka kilometrów ale do Cluj-Napoca jedziemy świeżą i gładziutką A3. Asfalt gładki jak stół, ruchu nie ma, a widoczki naprawdę fajne - chciałbym kiedyś zobaczyć u nas tak ciekawie prowadzone autostrady.
Z Cluj-Napoca jedziemy do Baia Mare a potem drogą nr 18 w kierunku wioski Săpânţa. Kilkanaście kilometrów przed Baia Mare zaczynają się zakrojone na szeroką skalę roboty drogowe. Z jednej strony trzeba się cieszyć, bo mamy gładką jak stół nawierzchnię, ale z drugiej co chwilę rozstawione są światła i odcinki z ruchem wahadłowym. Robią się korki, a ruch jest spory. Przeciskamy się gdzie można i raczej żaden kierowca samochodu nie protestuje. Jedyne dwa przypadki utrudniania życia spotykają nas ze strony kierowców tirów na polskich rejestracjach, którzy ewidentnie nie mogą się pogodzić z tym że ktoś ich chce wyprzedzić.
Droga nr 18 prowadzi do Sighetu Marmaţiei (Syhot Marmaroski) i byłaby bardzo atrakcyjna dla motocyklistów (góry, las i serpentyny) gdyby nie to że nawierzchnia jest dość kiepska. Jadąc innym, ewentualnie pustym motocyklem można by się pewnie tą drogą cieszyć, ale w przypadku obładowanego Virago wszelkie próby szybszej jazdy są natychmiast temperowane odgłosami dobijających amortyzatorów i kręgów lędźwiowych pasażerki.
W Sighetu Marmaţiei zjeżdżamy na drogę nr 19, którą znają wszyscy przemierzający Maramuresz - z opowieści turystów z spotkanych na kampingu w Sybiu wynika, że to raczej droga dla czołgów niż samochodów, a prędkość przelotowa 20km/h to i tak bardzo dużo. Na szczęście my nie musimy tego sprawdzać, bo skręcamy w lewo w kierunku Săpânţa, a tu jest całkiem znośnie, znów widać że wzdłuż drogi prowadzone są roboty i prawdopodobnie opowieści o dziurawych rumuńskich drogach wkrótce się zdezaktualizują.
Maramuresz jest regionem w którym turyści często zaczynają swoją przygodę z Rumunią, który może, zwłaszcza na osobach wychowanych w mieście, pozostawiać wrażenie że Rumunia to ciągle biedny i zacofany kraj. Trzeba jednak zwrócić uwagę, że droga przez Maramuresz wiedzie głównie przez małe wioski utrzymujące się z rolnictwa. Nie jestem do końca przekonany czy te wiejskie chałupki i drewniane bramy, kobiety w tradycyjnych kwiecistych strojach, furmanki na drodze, krowy i owce na poboczach można postrzegać jako jakiś szczególny symbol biedoty. Przecież jakby nie patrzeć, takie same wioski można jeszcze znaleźć w Polsce gdzieś w górach, na wschodzie czy Mazurach i wszędzie tam gdzie jeszcze trochę funkcjonuje indywidualne rolnictwo. Do tego jakby się dobrze przyjrzeć to te wiekowe chałupki są dość zadbane, a obok często stawiają się ładne i nowoczesne domki.
Săpânţa, to szczególny przypadek - od czasu gdy rozreklamowano "wesoły cmentarz" wioska nabrała walorów turystycznych - jest tu mnóstwo kwater, kilka sklepików i nawet oddziały dwóch banków i bankomat w którym można uzupełnić zasoby lokalnej waluty.
Jakieś 2-3 kilometry za cmentarzem jest całkiem przyjemny kamping, na którym wynajmujemy drewniany domek. Standard nie jest zbyt wysoki ale na jedną noc w zupełności wystarczy. Niewygody rekompensuje kempingowa restauracja serwująca smaczne rumuńskie przysmaki w przyzwoitej cenie.
Dzień 13 - Opuszczamy Rumunię
Ponieważ wczoraj przyjechaliśmy dość późno, to spacer i sesję fotograficzną na cmentarzu zostawiliśmy sobie na dzisiaj. Cmentarz zaczęto nazywać wesołym ze względu na kolorowe, drewniane nagrobki na których rzeźbione są sceny z życia zmarłych, jak również obrazki w jaki sposób zginęli. Spacerując po cmentarzu trudno jednak być wesołym - chylące się drewniane nagrobki smutno przypominają o upływającym czasie i nieuniknionej kolei rzeczy.
Będąc w Săpânţa warto też odwiedzić zespół klasztorny z cerkwią będącą najwyższą drewnianą budowlą w Europie. Chociaż podobno ze względu na betonową podmurówkę cerkwi, to nie tak do końca jest ona najwyższa.
Zwiedzamy, fotografujemy i spacerujemy odwlekając nieuniknione - w końcu trzeba wsiąść i zaliczyć ostatnie kilkadziesiąt kilometrów po rumuńskich drogach. Dzisiaj do przejechania jest niewiele, bo planujemy dojechać na Węgry do Nyíregyházy i w gorących basenach zrelaksować się odrobinę przed powrotem do Polski.
Po drodze mamy okazję podziwiać jeszcze jeden przykład rumuńskiej "biedoty" - wioska Certeze to podobno najbogatsza wieś Rumunii, a podobnych do stojących tu wiejskich chałup trudno chyba szukać w Polsce.
Dzień 14 - Nyíregyháza
Wczoraj dojechaliśmy do Nyíregyháza, a dokładniej do Sóstógyógyfürdő czyli wypoczynkowej dzielnicy tego miasta. Po kilku nocach pod dachem z radością rozbiliśmy nasz wysłużony namiocik. Pogoda znowu dopisuje więc szkoda byłoby dusić się na kwaterze, gdy można spędzić ostatnie noce urlopu na świeżym powietrzu. Wczoraj trochę pospacerowaliśmy po okolicy, zrobiliśmy rozpoznanie terenu i ustaliliśmy plan dzisiejszego dnia.
Zaczynamy o 9:30 pokazem karmienia rekinów w największym (podobno) na Węgrzech ogrodzie zoologicznym sąsiadującym z naszym kampingiem. ZOO rzeczywiście robi wrażenie, przede wszystkim przez bardzo bliski kontakt ze zwierzakami i oferowane atrakcje takie jak karmienie rekinów i polarnych niedźwiedzi, pokazy tresury fok i możliwość zrobienia fotki z niektórymi zwierzakami. ZOO zwiedzamy niemalże biegiem ale i tak zajmuje nam to prawie pól dnia, bo naprawdę jest tu co oglądać.
Program popołudniowy wypełnia wizyta w aquaparku - gorące baseny, masaże, sztuczna fala, rwąca rzeka, zjeżdżalnie różnego rodzaju i wszystko za jedyne 35zł na cały dzień. Do tego doskonałe zaplecze gastronomiczne i piwo po ok. 4zł czyli wszystko co do życia człowiekowi potrzeba. Porównując węgierskie atrakcje do tego co oferują Białka Tatrzańska albo Bukowina, to uczciwie trzeba przyznać że jesteśmy daleko w tyle, nie mówiąc już o zbójeckich cenach wejściówek fundowanych przez naszych górali. Korzystamy więc z okazji i biegamy najpierw jak dzieciaki od zjeżdżalni do zjeżdżalni, by ostatecznie zaliczywszy wszystkie atrakcje, spocząć leniwie pomiędzy seniorami w jednym z wielu gorących bajorek.
Dzień 15 - Do domu
Dzisiaj wracamy. Po drodze Tokaj, Koszyce, Piwniczna Zdrój, Nowy Sącz, Bochnia i Kraków czyli generalnie nic ciekawego.
Zdjęć tym razem nie będzie, bo fakt że nieubłaganie nadciąga koniec urlopu nie nastraja do fotografowania. Do tego z każdym kilometrem pogoda robi się gorsza - na Węgrzech o 9:00 było ok. 30 stopni, w południe na Słowacji tylko 25, a po przekroczeniu granicy polskie góry przywitały nas osiemnastoma kreskami. Za Nowym Sączem zaczęło jeszcze kropić. Nasza podróż zakończyła się więc szczęśliwie chociaż dość ponuro. Cóż zrobić, kiedyś przecież trzeba było wrócić na nasze polskie drogi które prawdę mówiąc czasami będą nam bardzo przypominać Rumunię. Tak jak wyłożony kocimi łbami odcinek przed Nowym Sączem na którym przyszło mi akurat wyprzedzać jakąś furmankę - zwykły zbieg okoliczności, ale nie mogłem się wtedy powstrzymać do radosnego okrzyku - hurra, pomyliliśmy drogi, jesteśmy znowu w Rumunii!
Tak wiele miejsc, tak mało czasu...
Nasze podróże:
Słowenia, Chorwacja, Węgry, Rumunia, Alpy-AT,CH,IT, Alpy-DE,CH,FR, Norwegia
Nasze podróże:
Słowenia, Chorwacja, Węgry, Rumunia, Alpy-AT,CH,IT, Alpy-DE,CH,FR, Norwegia
-
- Posty: 105
- Rejestracja: 18 czerwca 2011, 01:33
- Lokalizacja: Bytom/UK
- Wiek: 50
- Status: Offline
Re: Wakacyjny lansik po Węgrzech i Rumunii - FOTORELACJA
Kolejna relacja wielki szacun , widzę ze materiał na dobrą książkę juz jest
- cezar z miero
- Posty: 194
- Rejestracja: 21 listopada 2010, 20:53
- Motocykl: Virago XV 535 DX
- Lokalizacja: Mieroszów
- Wiek: 51
- Status: Offline
Re: Wakacyjny lansik po Węgrzech i Rumunii - FOTORELACJA
super wyprawa a opis rewelacja
Zawsze pozytywnie do przodu
- DAREK.S
- Posty: 2092
- Rejestracja: 05 listopada 2008, 21:19
- Motocykl: XV750, 1990; ST1300
- Lokalizacja: Ruda Śląska
- Wiek: 48
- Status: Offline
Re: Wakacyjny lansik po Węgrzech i Rumunii - FOTORELACJA
Pozwolę sobie jeszcze odświeżyć wątek, bo zrobiłem w końcu trochę porządku z resztą fotek.
Niestety pomimo najszerszych chęci nie udało mi się ograniczyć ich liczby do jakiejś rozsądnej ilości i jest tego ponad 600 sztuk. Mimo wszystko może ktoś znajdzie w sobie tyle zaparcia, żeby oglądnąć wszystkie do końca.
Pozdrawiam i życzę miłego oglądania - https://plus.google.com/photos/11342697 ... rGdxK7wxQE
Niestety pomimo najszerszych chęci nie udało mi się ograniczyć ich liczby do jakiejś rozsądnej ilości i jest tego ponad 600 sztuk. Mimo wszystko może ktoś znajdzie w sobie tyle zaparcia, żeby oglądnąć wszystkie do końca.
Pozdrawiam i życzę miłego oglądania - https://plus.google.com/photos/11342697 ... rGdxK7wxQE
Tak wiele miejsc, tak mało czasu...
Nasze podróże:
Słowenia, Chorwacja, Węgry, Rumunia, Alpy-AT,CH,IT, Alpy-DE,CH,FR, Norwegia
Nasze podróże:
Słowenia, Chorwacja, Węgry, Rumunia, Alpy-AT,CH,IT, Alpy-DE,CH,FR, Norwegia
-
- Posty: 211
- Rejestracja: 14 maja 2009, 23:30
- Motocykl: st1300
- Lokalizacja: Koszalin
- Wiek: 61
- Status: Offline
Re: Wakacyjny lansik po Węgrzech i Rumunii - FOTORELACJA
Obejrzalem wszystkie-warto.Moze sie kiedys skusze na taka eskapade a na razie moge tylko pozazdroscic.