Pół roku minęło, a relacji jak nie było tak nie ma - normalnie wstyd!

Co i gdzie udało (albo nie udało) nam się ciekawego zobaczyć napiszę pewnie jeszcze później, ale na razie trochę o samej trasie do kraju troli.
W drodze do Norwegii
Wybierając się do Norwegii z południa Polski trzeba zarezerwować sobie przynajmniej dwa dni na dojazd do granicy. Raczej nie obędzie się bez podróży promem. My rozważaliśmy takie trzy opcje dojazdu:
Opcja nr 1 - Promem do Szwecji z Gdyni lub Świnoujścia.
Rezerwując odpowiednio Wcześniej warto kupić bilet na nocny rejs bo nie tracimy wtedy dnia na pływanie. Niestety rejsy z Polski są dość długie i płynąc przez dzień w Szwecji trzeba od razu szukać noclegu. Gdzie by nie płynąc (Malmo lub Karlskrona) to do Norwegii zostaje jeszcze z 600 km. Doliczając do tego 600 km przez Polskę wychodzi ok. 1200 km dojazdu. Największym problemem z promem z Polski jest to że trzeba go (rejs nocny) rezerwować sporo wcześniej, zwłaszcza jeżeli chcecie ciąć koszty i załapać się na tańszą kabinę. Ponieważ w naszym przypadku decyzja o wypadzie do Norwegii zapadła na tydzień przed urlopem to o biletach z Polski mogliśmy zapomnieć.
Opcja nr 2 - Przeprawa promem z Hirtshals (Dania) bezpośrednio do Norwegii.
To jest chyba najszybsza opcja jeżeli wybiera się podróż promem, bo w zależności czy płyniemy do Kristiansand czy do Langesund podróż promem trwa 2:15 lub 3:45. Bilety są dość przystępne cenowo (ok 35 EUR Za 2 osoby + moto) o ile zamówi się je odpowiednio wcześnie. Należy uważać bo ceny zmieniają się znacznie (nawet od ok. 35 do 150 EURO) w zależności od dnia rejsu i terminu zamówienia biletu. Ponieważ ja zamawiałem bilet pięć dni przed rejsem to w rozsądnej cenie mogłem kupić tylko bilet do Langesund, miejscowości z której mieliśmy nieco dalej do pierwszego celu naszej podróży. Trasa do Hirtshals to ok. 1400 km nudnej autostrady i gdyby się uprzeć można by ją zrobić w przeciągu jednego dnia nie tracąc czasu na rozglądanie się na boki.
Opcja nr 3 - Most nad Sundem (Kopenhaga<->Malmo).
Tę opcję rozpatrywałem ze względu na atrakcję, którą może być przejazd najdłuższym mostem na świecie łączącym dwa państwa. Przy okazji można by zwiedzić Kopenhagę. Niestety chcąc uniknąć promów trzeba by było nadłożyć sporo kilometrów, a trasa do Norwegi liczyłaby ok. 1900 km po asfalcie. Pomysł jazdy przez Kopenhagę upadł więc ze względu na ograniczenia czasowe - niestety nie da się zobaczyć "wszystkiego" mając do dyspozycji tylko dwa tygodnie urlopu.

Tak więc jak, już wcześniej wspomniałem wybraliśmy opcję nr 2 i nasza trasa w kierunku Norwegii wyglądała mniej więcej tak:
Trasa: https://goo.gl/maps/oZJSMjSHycB2
Ponieważ rozpoczęliśmy naszą podróż w piątek, a prom mieliśmy zarezerwowany dopiero na poniedziałek, to nie musieliśmy się za bardzo śpieszyć. W piątek zaliczyliśmy więc tylko nudny autostradowy odcinek do granicy niemiecko-duńskiej. Po ok. 1000 km monotonnej jazdy zatrzymaliśmy się w okolicach Schlezwig na kempingu Wikinger Camping Haithabu. Kemping i okolice oferuje trochę atrakcji i pewnie można by tu spędzić trochę czasu, ale my tym razem musieliśmy zadowolić się tylko noclegiem. Chociaż nie do końca - nie mogliśmy odmówić sobie pysznego śniadanka w przy-kempingowej knajpce - zdecydowanie polecam, gorąca kawa, świeże pieczywo z własnej piekarni, szyneczka i sery - palce lizać. Szczególnie, że przy cenie ok. 20 EUR na dwie osoby było to chyba najtańsze śniadanie w trakcie tego urlopu.
W sobotę mieliśmy do przejechania około 400 kilometrów przez Danię do Hirtshals. Ponieważ pogoda dopisywała, a nam się za bardzo nie śpieszyło postanowiliśmy pokręcić się trochę po duńskich drogach. Chcieliśmy przynajmniej pobieżnie sprawdzić czy Dania jest takim nudnym krajem jak podają niektóre źródła. Szukając atrakcji Danii można trafić na info o drodze margaretek (The Marguerite Route) - trasie która prowadzi przez wiele atrakcyjnych dla turystów miejsc. Jednym z takich miejsc jest Młyn Dybb?l, który był "prawie" po drodze więc postanowiliśmy go zobaczyć.
Później prawie przez pół Danii przelecieliśmy równą i niemalże pustą trasą 170/511 prowadzącą wzdłuż autostrady przez duńskie krajobrazy. Chociaż Dania jest płaska jak stół, a drogi nie obfitują w winkle to bardzo przyjemnie przemierza się ją w leniwym, cruiserowym tempie. Ponieważ jednak po kilku godzinach w takim tempie Prosiak zaczyna usypiać to gdzieś w połowie drogi wróciliśmy na zatłoczoną autostradę E45. Przez tłumy turystów zmierzających ewidentnie autostradą w kierunku przepraw promowych. W Danii tempo jazdy nie było już tak wysokie jak w Niemczech ale koniec końców udało nam się w rozsądnej porze zameldować na kempingu Tornbystrand pod Hirtshals. W samym Hirtshals też jest kemping (z ciekawą lokalizacją) ale wybierają go wszyscy czekający na prom i obawiałem się, że może być problem z miejscówkami. Dodatkowo, ponieważ ten kemping leży nad samym morzem, odwiedzający skarżą się na nieustający wiatr. Ponieważ mieliśmy spędzić w Hirtshals dwie nocki pod namiotem wolałem wybrać spokojniejszy kemping w Tornby.
Ponieważ prom mieliśmy zarezerwowany dopiero na poniedziałek, to niedzielę, która jest jak wiadomo dniem odpoczynku i relaksu, postanowiliśmy wykorzystać w najlepszy znany nam sposób - oczywiście "w siodle".

Dzień się zaczął pogodnie więc nie marnowaliśmy czasu i w pierwszej kolejności wybraliśmy się na mały plażing nad Morze Północne.
Plażowanie jednak szybko nas nudzi, więc korzystając z ładnej pogody ruszamy na północ w poszukiwaniu atrakcji. Punkt docelowy, to Skagen najbardziej wysunięty na północ punkt Danii.
Niestety jak widać na powyższym obrazku, zrobiło się trochę mokro. Już w Danii objawiła nam się kapryśna skandynawska pogoda. Deszcz właściwie złapał nas już w Hirtshals, ale nie zrażaliśmy się, bo do Skagen mieliśmy niecałe 50 km, a na takim dystansie jadąc na Prosiaku naprawdę trudno zmoknąć. Do Skagen jedzie się przede wszystkim w jednym celu - zamoczyć lewą nogę w Morzu Północnym, a prawą w Bałtyku - oczywiście jednocześnie.

W tym celu należy udać się na przylądek Grenen- miejsce gdzie łączą się te dwa morza. Na styku mórz można obserwować jak ich fale zderzają się ze sobą, a do tego zafundować sobie spacerek piaszczystą łachą daleko w głąb morza. My mieliśmy na sobie komplet motocyklowych ciuchów więc nie skorzystaliśmy niestety z takiej przyjemności.
Ponieważ aura znowu się do nas uśmiechnęła mieliśmy okazję na spokojnie powłóczyć się po miasteczku, popróbować duńskiej kawy i słodkości i na sucho wrócić do Hirtshals.
Zanim wróciliśmy na kemping, pokręciliśmy się jeszcze po Hirsthals, zwiedzając między innymi latarnie morską z której rozciągały się piękne widoki na duńskie wybrzeże.
Można powiedzieć, że w tym dniu skończyła się nasza przygoda z Danią, bo nazajutrz rankiem zwinęliśmy majdan i udaliśmy się stanąć grzecznie w kolejce do promu. Chociaż zdarzało nam się już pływać promami pomiędzy chorwackimi wyspami, to bez dwóch zdań przeprawa przez Morze Północne była czymś zupełnie nowym. Szczególnie Prosiak się stresował, bo w odróżnieniu od Virówki jeszcze wcale nie miał okazji pływać i był to jego dziewiczy rejs.



Po zaparkowaniu można było ruszyć zwiedzać prom i zrobić kilka lansiarskich fotek na fejsa.

Po trzech godzinach na horyzoncie zaczęło się pojawiać norweskie wybrzeże więc spora grupa podekscytowanych pasażerów, w tym również my, wyległa na pokład żeby nacieszyć oczy pierwszymi norweskimi krajobrazami. Pierwsze widoki jak cukierek lizany przez papierek, bo oglądane przez szybę promu, zaostrzały apetyt na ten nieznany nam dotąd kraj. Jest pięknie, szkoda czasu - "na kuń!" - jak mawiał znajomy klasyk.

W pośpiechu zjeżdżamy więc windą na dolny pokład, uwalniamy Prosiaka z więzów i wytaczamy nasze dwa kółka na twardy ląd.

Hurra, udało się! Jesteśmy w Norwegi!! Jeszcze pól roku temu nawet o tym poważnie nie myśleliśmy, a teraz szorstkie asfalty Norwegii pieszczą nasze opony.


Po drodze jeszcze trzeba odwiedzić bankomat i można ruszać przed siebie ...