
Pisząc trochę poważniej, zmiana wynikła głównie z chęci wybrania się gdzieś dalej w trasę co niestety wiąże się ze znaczną liczbą kilometrów robionych autostradami i drogami szybkiego ruchu. O ile zdarzyło nam się zrobić autostradowe 1000 km w jeden dzień na Virago, to trzeba uczciwie napisać, że nie należy to do przyjemności. Serce też trochę boli jak trzeba bez większego odpoczynku gonić cały dzień obładowaną do granic możliwości Viróweczke z prędkościami autostradowymi.
Tak więc w 2014 ujeżdżaliśmy Hondę ST1300, która do takich tras jest zdecydowanie lepiej przygotowana. Tak na szybko porównując Prosiaka do Virago:
+ zbiornik 29 litrów pozwala zrobić ok. 450km miedzy tankowaniami (Virago 160-200km)
+ spalanie 5,5-6l/100km - trochę się bałem że Prosiak swoje wypije ale okazuje się że nawet na niemieckich autostradach nie brał więcej niż 6 litrów
+ prędkości przelotowe - moto płynie tak, że nawet przy 160km/h żoncia nie odcina dopływu paliwa co na Virago następowało już w okolicach 120 km/h
+ ochrona przed deszczem - właściwie na trasie można zapomnieć o przeciwdeszczówce, jakby nie lało to jadąc powyżej 60km/h kierowca i pasażer deszczu nie czują
+ ładowność i zawieszenie - nawet na dziurawych drogach zawieszenie nie dobija, zawieszenie zapakowanej na 2 osoby Virówki niestety z biedą wyrabia na równych asfaltach
+ wygoda pasażera - to było najważniejsze dla Moniki, w końcu ma tyle miejsca że może się wiercić ile du..a zapragnie

+ przestrzeń bagażowa - graty na 2 tygodnie pod namiotem (namiot+karimaty+śpiwory+kuchnia_ciuchy+..) mieszczą się bez problemu w kufrach - na Virago karimaty i śpiwory mieliśmy zawsze przypięte na zewnątrz jak na załączonych obrazkach

Zapakowana Virago:
Zapakowany Prosiak:

Żeby nie było za wesoło to jest też trochę wad:
- waga - 330km przy moim niedużym wzroście to jest dużo, trzeba się mocno napocić przy parkingowych manewrach na wstecznym i zdecydowanie bardziej myśleć wybierając miejsce parkingowe
- mały prześwit - o ile Virago nie była już motocyklem enduro, to w ST jest jeszcze gorzej i przed każdą większą dziurą zastanawiam się czy nie zostawię w niej dołu owiewki
- jazda miejska, korki - ciężko się prowadzi tak mocną, szeroką i ciężką maszynę między samochodami. Przeciskanie się w korkach i ślimacza jazda zdecydowanie łatwiejsze są na Virago
- tzw. "wow factor" - plastik nawet tak duży jak Prosiak zdecydowanie słabiej przyciąga spojrzenia postronnych - Viróweczka ma swój urok i nie raz dzięki niej właśnie mieliśmy okazję pogadać z miejscowymi czy innymi turystami
Wracając do tegorocznej wycieczki, to jej zalążek wykluł się już w zeszłym roku. Po ostatniej poniewierce na Virago (viewtopic.php?f=5&t=23922) zachciało nam się luksusów i zaczęliśmy wyobrażać sobie błogie lenistwo na Lazurowym Wybrzeżu. Szczęśliwie na miesiąc przed urlopem udało się kupić Hondę więc plan leniwych i wygodne wakacji mógł się rozwijać. Prawdę mówiąc trochę zastanawialiśmy się czy miesiąc jazd testowych po okolicy to wystarczający sprawdzian dla ST przed dłuższą wyprawą ale jak to się mówi kto nie ryzykuje ten szampana we Francji nie pije.

Z tą gotowością nie było z resztą tak łatwo. Pomimo doświadczeń z lat ubiegłych żoncia rozochocona przestrzenią bagażową postanowiła poszerzyć co nieco asortyment garderoby - jakby nie patrzyć jedziemy przecież do Francji, a tam nie wypada się nie pokazać.

Zaraz, zaraz. Jaki plan podróży?



Żeby nie cyganić za bardzo to przyznam się że jakieś tam nieśmiałe przymiarki do tego co po drodze zobaczymy były. Na przykład Monachium, które mnie zdarzyło się wcześniej oglądać i obiecałem Monice, że kiedyś się wybierzemy tam razem. Tak się złożyło że akurat jest po drodze - nawet upatrzyłem sobie kamping w dogodnej lokalizacji. Tyle, że jakiś czas przed wyjazdem zdradziłem te plany na naszym czacie i Tomek wielkim wodzem Winnetou tutaj zwany zaoferował nam gościnę u siebie w Augsburgu. Z chęcią skorzystaliśmy z zaproszenia i tym samym pierwszy punkt trasy mieliśmy ustalony. A z Bawarii to już tylko rzut kamieniem na Lazurowe Wybrzeże i o dziwo, jak powszechnie wiadomo najkrótsza droga wiedzie przez Alpy. Spodziewalibyście się?


Pewnie Ci, którzy czytali poprzednie moje wypociny nie są zaskoczeni - nie ma mocnych, żebyśmy odpuścili okazję zrobienia paru zakrętów po górkach. Tym razem chodziła mi po głowie (Droga Wielkich Alp)- prawie 700 kilometrowy szlak górski zaczynający się nad jeziorem Genewskim i kończący na wybrzeżu morza Liguryjskiego. Uprzedzając fakty, po drodze były też inne atrakcje więc nasza urlopowa pętelka ostatecznie wyglądała mniej więcej tak:
Ponieważ, nie uda mi się wszystkiego opisać od razu (to i tak cud że się za to zabrałem), to postaram się wrzucać tradycyjnie relację partiami. O ile oczywiście będzie to ktoś czytał

Póki co, tak na szybko podsumowanie trasy którą udało nam się zrobić, tak żebyście wiedzieli czy warto tu zaglądać i dalej czytać:
1) A->B: Ruda Śląska -> Augsburg - trasa nudna, ale na miejscu fajnie

2) B->C: Augsburg ->Andermat (Szwajcaria)
3) C->D: Andermatt->Thonon-les-Bains - w Szwajcari jak zwykle lało więc trzeba było uciekać
4) D->G: Droga Wielkich Alp - z Thonon-les-Bains do Mentony, po drodze dziwnym zbiegiem Chamonix?

5) H: Saint Tropez - Żandarma nie stwierdzono
6) I: Piza - wieża jakaś krzywa
7) J: Villah - przerwa na zimne piwko
8) K: K jak koniec

Tyle planu, mam nadzieję że wytrwam w postanowieniu i jak już zacząłem to uda mi się dokończyć. Z resztą muszę, bo Monika nie pozwala mi planować nowego urlopu bez rozliczenia się z zeszłorocznej kilometrówki.

Miłej lektury, cdn.