



W pewnym sensie zeszłoroczna wycieczka (viewtopic.php?f=5&t=15117) na Chorwację spełniła nasze motocyklowe aspiracje podróżnicze i w tym roku nie bardzo mieliśmy pomysł na podobną wyprawę. Prawdę mówiąc mieliśmy w tym roku trochę odpocząć i pokręcić się gdzieś bliżej. W planach były Bieszczady ewentualnie Słowacja i Węgry - miejsca które zwiedzaliśmy lata temu i które zawsze z dużym sentymentem wspominamy oglądając zdjęcia robione jeszcze na tradycyjnej kliszy. Z drugiej strony intrygowała nas ta cała fascynacja Rumunią, którą w ostatnich latach można znaleźć na wielu forach poświęconych nie tylko motocyklom ale również turystyce, karawaningowi, itp. Na kilka dni przed wyjazdem wykluł się więc pomysł - jedziemy pokąpać się na Węgry, a stamtąd zrobimy mały wypad do Rumunii zobaczyć o co właściwie tyle hałasu.
Dlaczego "lansik" w tytule? Nijak nie pasowała mi tutaj żadna "wyprawa" czy "turystyka" bo przecież:
- po pierwsze primo - jedziemy 22 letnią virówką, która jak wiadomo do turystyki się nie nadaje,
- po drugie primo - "turystykę" zostawiamy właścicielom maszyn turystycznych, enduro i tym podobnych patrzących na nas trochę jak na wariatów, którzy nie wiedzą że na chopperze jeździ się koło komina, a nie po rumuńskich wertepach,
- po trzecie primo - jeździmy raczej spacerowo, podziwiając i fotografując widoczki zamiast gnać na złamanie karku przed siebie żeby zaliczyć kolejny tysiąc kilometrów,
- po czwarte primo - lubimy leniwie zwiedzać okolice, pozwalamy tubylcom na fotografie z naszym moto, a dzieciakom sprawiamy frajdę machając do nich podczas jazdy,
- po piąte i ostatnie primo - miejsca które planujemy odwiedzić tym razem nie są zbyt oryginalne, relacji z tych terenów jest mnóstwo, a zwiedzających je rodaków jeszcze więcej więc turystyka to trochę za dużo powiedziane.

Dzień 1 - Lecimy na Węgry
Początek urlopu i pierwszy sukces - to chyba pierwszy przypadek że udaje nam się przygotować i zapakować motocykl dzień wcześniej, a nie 5 minut przed wyjazdem.


Pierwszy cel - jak najszybciej wydostać się z Polski i cieszyć się asfaltem południowych sąsiadów. Kierowca zostaje więc zaprogramowany na "trasę szybką", czyli A4 do Krakowa, a potem zakopianką na południe i dalej prosto w dół mapy przez Słowację i Węgry.
Oczywiście jako, że mamy sobotę, a stanie w korku na zakopiance jest ulubioną formą spędzania wolnego czasu przez zmierzających na weekend w kierunku Tatr rodaków, to nasza prędkość przelotowa również spada do ok. 10km/h. Szczęśliwie coraz więcej kierowców katamaranów spogląda życzliwiej na motocyklistów i robi miejsce żebyśmy mogli się przecisnąć do przodu. W ślamazarnym tempie docieramy do Nowego Targu i kierujemy się na Białkę Tatrzańską gdzie robimy przerwę na tankowanie, rozprostowanie kości i jakiś obiad. Jest dość gorąco (przynajmniej tak nam się wtedy wydawało), przejechaliśmy może ze 170 kilometrów, a wydaje się jakby było ich z 500. Na szczęście najgorsze już za nami. Z głębokim przekonaniem że może być tylko lepiej, ruszamy przez Jurgów w kierunku Słowacji. Pogoda jest niezła, droga równa, a widoki robią się ciekawe więc Monika może w końcu wyciągnąć aparat i przestać się nudzić na tylnym siedzeniu Virówki.
Na Słowacji trzymamy się trasy 67 wiodacej przez Poprad, Słowacki Raj, Rożnawę i Kral prosto na Węgry. W rejonach Słowackiego Raju można zarówno poszaleć na moto, bo mamy piękne winkle i równy asfalt, jak i realizować się bardziej turystycznie. W tym parku krajobrazowym jest mnóstwo ciekawych szlaków prowadzonych wawązami, wzdłuż potoków, nad rzeką (Hornad). Kładki, drabinki, łańcuchy - kupę frajdy, przy czym szlaki nie są bardzo męczące i można wyrać się tam nawet z dzieciakami. My co prawda zwiedzaliśmy te rejony już dość dawno ale podejrzewam że wiele nie mogło się zmienić - trzeba będzie to kiedyś sprawdzić ale teraz pozostaje tylko z sentymentem rzucić okiem na jeziorko Palcmanska Masa (Dedinky) i trzeba sunąć dalej.
W miasteczku Kral przed węgierską granicą takujemy maszynę i ponieważ robi się już późno mkniemy bez zatrzymywania przez Ozd, Eger i Poroszlo prosto do Tiszafüred. Jest już zupełnie ciemno gdy atakowani przez chmary robactwa przejeżdzamy groblą przez jezioro Cisa (Tisza-tó) i kończymy sobotnie loty na kampingu w Tiszafüred. (http://www.thermal-camping.hu/)
Dzień 2 i 3 - Tiszafüred
Niedziela i poniedziałek (dzień św. Stefana - narodowe święto Węgrów) spędzamy leniuchując na kempingowym kąpielisku, włóczymy się po miasteczku i lansujemy nad zalewem.
W poniedziałek odwiedzamy też Tisza-tavi Ökocentrum (http://www.tiszataviokocentrum.hu/en/) czyli park w którym zebrano okazy fauny i flory występującej w tym regionie.
Oczywiście w okolicy można znaleźć dużo więcej atrakcji i nie nudząc się spędzić tu przynajmniej dwa tygodnie ale nam cały czas chodzi po głowach Rumunia i postanawiamy ruszyć we wtorek w dalszą drogę.
cdn...