Mirek pisze:Witam, jak w tym roku planujecie Norwegię
to z chęcią podłączam się
Właściwe póki co nic poważnie nie planujemy ale fajnie byłoby wybrać się na przełomie lipca i sierpnia na trzy tygodnie. W tym roku, być może Nordkapp.
jepi19 pisze:Relacja super
zdjęcia jeszcze lepsze a z oferty
wyprawy warte przemyślenia
Dzięki. Z tymi zdjęciami to trochę przesada, sam nie mogę ogarnąć. Ale żoncia napstrykała więc nie ma wyjścia i trzeba oglądać.
Dzień 4 - Norwegia - kraj wodospadów i tuneli.
Na kempingu Preikestolen spędziliśmy tylko jedną noc. Niestety grafik jest napięty i trzeba było napierać dalej w głąb Norwegii. Przez chwilę kusiło nas co prawda zatrzymanie się tu jeden dzień dłużej i wpisanie się na listę chętnych na lot helikopterem nad fiordem, który był planowany na kolejny dzień, ale dzień zwłoki tutaj oznaczał rezygnację z innych atrakcji później. Szkoda czasu zwłaszcza, że po pogodnym wczorajszym dniu na niebie znów wiszą ciężkie chmury. Coś pewnie znowu dzisiaj z nieba spadnie, ale nie ma to znaczenia, kiedy już siedzimy na naszej poczciwej Hondzinie.
Przed nami następny punkt z listy atrakcji Norwegii, oczywiście znowu fiord. Tym razem kierujemy się w kierunku
N?r?yfjorden - malowniczego fiordu wpisanego na listę UNESCO. Zmierzamy więc w kierunku miejscowości Gudvangen, w którym kończy, lub jak kto woli zaczyna się ten fiord. Tym razem plan nie przewidywał żadnych spektakularnych atrakcji na trasie, ale liczymy na to, że "tam wszędzie jest pięknie" jak pisał
Paweł Włóczykij w jednym z poprzednich wątków o Norwegii i że również trasa nr 13 nas nie zawiedzie. Pawłowi przy okazji należą się serdeczne podziękowania, bo swoimi opowiadaniami i namowami znacząco przyczynił się do decyzji o kierunku naszego zeszłorocznego urlopu.
Trasę nr 13 polecali nam również polscy motocykliści spotkani przed Preikestolen, którzy wracali tą trasą z północy Norwegii i bardzo sobie chwalili widoki z siodła. Ponieważ wszechwiedząca nawigacja również poleca tę trasę, to nie pozostaje nic innego jak trzymać się takiego planu:
Link do mapki:
https://goo.gl/maps/A6DNKjYaVAv
Tak jak pisałem, trasa nie obfituje w jakieś wyjątkowe atrakcje, poza jedną przeprawą promową i ciągnącymi się nudnie widokami na kolejne fiordy. Dlaczego przeprawa promowa? Może dlatego, że jest to pierwsza nasza przeprawa na krajowej trasie. Do tej pory promem pływaliśmy żeby zwiedzać, a tu wygląda to tak, że kończy się asfalt i trzeba wtoczyć się na łódkę, która wypluwa nas na drugiej stronie fiordu. Oczywiście wszystko za drobną opłatą, ok. 20-50zł w zależności od trasy. Niestety atrakcje tego typu z czasem szybko się nudzą, zwłaszcza gdy trzeba zaliczyć kilka takich kursów na odcinku kilkudziesięciu kilometrów.
Na szczęście, o urozmaicenie naszej podróży miała zadbać tradycyjnie norweska aura, bo po południu zaczęło się chmurzyć, a asfalt zrobił się mokry. Póki co nie padało i było w miarę ciepło, więc można było dalej połykać kilometry, chociaż może w trochę spokojniejszym tempie. Niestety Norwegia, to jednak kraj górski i trzeba się liczyć z tym, że przejeżdżając 300 kilometrów z południa na północ można zaliczyć kilka radykalnych zmian pogody. Jak w bollywoodzkiej telenoweli - czasem słońce, czasem deszcz.
Podziwiając norweskie krajobrazy nie sposób nie wspomnieć o wodospadach. Pierwszy wodospad, który zrobił na nas wrażenie, mieliśmy okazję podziwiać na kempingu w Lysebotn. Potem gdzieś po drodze zobaczyliśmy kolejny piękny wodospad. Następny 10 kilometrów dalej... potem następny... i kolejny... i jeszcze jeden
Jak się okazało, ogromne wodospady które wydawały nam się na początku czymś wyjątkowym i niespotykanym występują tutaj w ilościach hurtowych - po pierwszych kilkunastu witanych "ochami" i "achami" kolejne zasługują co najwyżej na lakoniczne "o, kolejny", "i jeszcze jeden".
Można powiedzieć, że przez pierwsze 150 kilometrów trasy jechaliśmy w miarę po płaskim, mniej więcej na poziomie morza. Później, zaczęliśmy się coraz bardziej wspinać i zobaczyliśmy przed sobą ośnieżone zbocza gór regionu Hordaland. Niestety im bliżej gór, tym bardziej robiło się mokro i zimno. Widoki nadal urzekały, ale niezbyt przyjemna pogoda odbierała radość z ich podziwiania. Ja prowadząc, miałem jeszcze szansę trochę się poruszać i rozgrzać, ale Monika zaczynała pomału dzwonić zębami. W sumie nie dziwne, bo póki co jechaliśmy bez podpinek i w letnich rękawicach. Inna sprawa, że pora zrobiła się już mocno poobiednia, a my ciągnęliśmy póki co na samym śniadanku. Najgorsze, że jak dotąd przy trasie nie było żadnego miejsca gdzie można by się zatrzymać i coś zjeść.
W miejscowości H?ra zgodnie z planem zjechaliśmy z 13-tki w lewo na trasę E134. Zaraz za zjazdem zaczęliśmy się jeszcze bardziej wspinać w kierunku (jak się później okazało) jednego z popularniejszych resortów narciarskich Norwegii. Obszar ten charakteryzuje się ponoć największymi opadami śniegu w kraju. My na szczęście na śnieg nie trafiliśmy, ale jak później oglądałem tę drogę na street view googla, to w październiku leżało już tam kupę śniegu. Dla nas ważniejsze było to, że prawie na górze, przed jednym z zakrętów udało się wypatrzyć tablicę reklamową restauracji i hotelu
Roldalsterrassen. Takiej okazji nie można było przepuścić, zwłaszcza że jak wcześniej czytaliśmy i niestety sami zaobserwowaliśmy, w Norwegii przy trasach nie ma właściwie żadnego zaplecza gastronomicznego jakie spotyka się w innych krajach Europy. Podróżującym pozostaje zadowolić się hamburgerami sprzedawanymi na stacjach benzynowych lub zjechać z trasy i szukać restauracji w okolicznych miasteczkach. W restauracji okazało się, że szczęśliwe załapaliśmy się na porę obiadu (dla gości hotelu) i za niecałe 200 koron na osobę mogliśmy korzystać do woli ze "szwedzkiego" stołu. Moja radość była tym większa, kiedy okazało się, że restauracja serwuje trochę norweskich specjałów takich jak zupa ze szparagów, łosoś, ziemniaczki i słodkie naleśniczki na deser.
Żebyście się za bardzo nie dziwili mojemu entuzjazmowi odnośnie tego w sumie niezbyt wyrafinowanego jedzenia, wyjaśnię od razu, że właściwie w całym kraju Norwegowie opychają się głównie fastfoodem. Było dla mnie ogromnym zdziwieniem i szokiem, kiedy właściwie w każdym lokalu widziałem Norwegów konsumujących przede wszystkim hamburgery z frytami, hotdogi albo pizze. Szokiem było dla mnie gdy w jednej z restauracji zapytałem o specjalność regionu, a w odpowiedzi usłyszałem: hamburger z frytkami.
Kiedy zapytałem co w tym jest lokalnego, to usłyszałem, że mięso pochodzi z miejscowych krów, a frytki przyprawione są lokalnymi ziołami.
Smutne, ale prawdziwe. Właściwie może z trzy razy udało nam się zjeść coś typowo norweskiego, teraz łososia, później jakieś owoce morza i zupkę z dorsza (bacalhau). Dlatego też, bardzo serdecznie polecam Roldalsterrassen - można fajnie zjeść, a do tego pogaworzyć z sympatyczną panią z recepcji, która serdecznie zapraszała nas w ten rejon na narty. Pogadaliśmy trochę o pogodzie i jak się okazało trafiliśmy na wyjątkowo zimne i mokre lato. Na pocieszenie powiedzieliśmy, że w Polsce też nie jest za ciepło, (bodajże wtedy też padało i było tylko 20 stopni), ale ona nie wiedzieć czemu, od razu zaproponowała że zabierze się z z nami do Polski.
Nic jednak z tego nie wyszło, bo my przecież zmierzaliśmy w głąb Norwegii. Co nieco rozgrzani, zmieniliśmy rękawice na cieplejsze i ruszyliśmy dalej w trasę.
Po przerwie obiadowej ciągle wisiała nad nami deszczowa chmura, ale po kilku kilometrach dotarliśmy do tunelu łączącego dwie doliny przez które przebiegała nasza trasa na końcu którego powitał nas suchutki asfalt. Cieszyliśmy się nim co prawda tylko chwilę ale dobre i to. Kilka kilometrów za tunelem trasa 13 idąca dotąd równolegle z E134 odbija w prawo - podążając za nią niemal wpadamy w piękny wodospad
L?tefossen, który prawie wylewa się na drogę. My niestety nie mieliśmy czasu na zatrzymanie się, ale sądząc po ilości samochodów na parkingu jest to popularne miejsce wśród turystów. Mam nadzieję, że kiedyś znajdziemy więcej czasu i obejrzymy sobie ten wodospad dokładniej, a teraz suniemy dalej w kierunku miasteczka Odda.
W Oddzie nawet się nie zatrzymywaliśmy chociaż pierwsza wersja planu naszej podróży przewidywała tutaj dwudniowy pobyt. Celem miała być kolejna górska wycieczka i pamiątkowe zdjęcie na tzw. języku trola (
Trolltunga):
Niestety, trasa jest dość wymagająca, i trzeba poświęcić na nią cały dzień (ok. 7 godzin w jedną stronę). My po dwóch poprzednich, dość intensywnych dniach nie czujemy się na siłach na takie wyzwania, z resztą pogoda też do tego nie zachęca. Z wielkim żalem, ale tym razem odpuszczamy obiecując sobie jednak że jeszcze tu kiedyś wrócimy. W końcu w tym roku zostało nam jeszcze kilka fiordów do nakarmienia.
Chociaż wspomniałem już o wodospadach, to jeszcze nie było właściwie jeszcze nic o tunelach które zapowiadał tytuł tego "odcinka" relacji. Przemierzając kolejne kilometry norweskich dróg trudno nie zauważyć zamiłowania Norwegów do rycia nor w ziemi i skale.
Właściwie na każdym kroku widać jakieś działania mające na celu stworzenie kolejnego tunelu, jakby im było mało tych które już mają. A jest tych tuneli mnóstwo - my na tym 300 kilometrowym odcinku przejechaliśmy ich pewnie z kilkanaście, jak nie kilkadziesiąt. Czasami odnosiłem wrażenie, że Norwegowie chcą sprowadzić cały ruch tranzytowy pod ziemię, a wtedy za przejazd pięknymi widokowymi trasami wzdłuż fiordów pobierać będą opłaty.
Oczywiście te krótsze tunele, to jeszcze nic dziwnego. Zaskakujące są te dłuższe i pokręcone jak np. prawie 360 stopniowa pętla w skale za miasteczkiem H?ra o którym wcześniej pisałem. Jeszcze ciekawsze są takie atrakcje, które również były dla nas niemałą niespodzianką:
Rondo w tunelu? Z niebieską dyskoteką? Takich cudów jeszcze wcześniej nie widziałem. Na szczęście z zadziwienia wybił mnie szybko błysk flesza w ciemnym tunelu - reakcja oczywiście nerwowa, ręka z gazu i kontrola licznika. Cholerka przecież nie miałem zbyt dużo za dużo?
Co nieco przestraszony zacząłem kalkulować ile może mnie to kosztować, a tu 30 sekund później kolejny błysk - ki cholera? Dwa radary na odcinku 200 metrów? Przecież to niemożliwe, zwłaszcza że na drugim już miałem przepisowe wskazanie? Nagłe olśnienie - żoncia z tyłu bawi się aparatem, a że było jej ciemno to postanowiła użyć flasha. Efekt zaskoczenia, bezcenny.
Mnie po rozwiązaniu zagadki ulżyło, ale zastanawiam się co sobie myśleli ci jadący z przeciwka, którzy nie zauważyli aparatu w rękach pasażerki motocykla? I jak długo sprawdzali nerwowo skrzynkę pocztową?
Żeby za bardzo nie przekłamać relacji muszę dopisać, że te dwa ronda w tunelach wydrążone były w skałach na dwóch brzegach fiordu. Z tunelu wyjeżdżało się bezpośrednio na długi wiszący most łączący dwie dziury w skale na obydwóch brzegach - niezapomniany widok i jeszcze bardziej niezapomniane uczucie gdy wyjeżdża się z osłoniętego tunelu na wiszący most na którym solidnie wieje. Tym razem nie wiało na szczęście na tyle mocno, żeby przejazd był zamknięty, bo musielibyśmy się wracać i nadłożyć trochę drogi do przeprawy promowej.
Po przekroczeniu fiordu właściwe już niewiele dzieliło nas do celu naszej podróży - Gudvangen. Kilka tuneli, kilka wodospadów i mogliśmy rozpocząć poszukiwanie miejsca do spania. Po całym dniu na mokrym asfalcie nie uśmiechało nam się jednak rozkładanie namiotu i szukaliśmy jakiejś chatki. Na wjeździe do miasteczka są dwa kempingi - nam udało się wynająć dwuosobowy pokoik na kempingu
Gudvangen. Cena 330 koron za nockę dla dwóch osób więc nie najgorzej jak na tutejsze ceny. Standard jak w schronisku młodzieżowym, ale ważne że jest ciepło i nie pada na głowę - zwłaszcza że planujemy zostać tu dwie nocki.
Tyle na dzisiaj, do
galeriiwpadło trochę nowych fotek, a ciąg dalszy pewnie nastąpi...