Z góry przepraszam za samolubne odświeżanie staroci, ale chciałbym zamknąć historię ostatniej wielkiej wędrówki Virago zanim zabiorę się za pisanie relacji z zeszłorocznej poniewierki ST-prosiakiem po francuskich Alpach, na którą bezskutecznie póki co namawia mnie żoncia. Niestety wygląda na to, że urlopowy wypad 2013 rzeczywiście był ostatnią poważną wyprawą dla naszej Viróweczki, więc nie wypada urwać tej historii we Włoszech, bez szczęśliwego zakończenia i kilku słów uznania dla dzielnej staruszki.
Jezioro Garda miało być dla nas tylko przystankiem w drodze do Wenecji, ale tak się jakoś złożyło, że zatrzymaliśmy się w tam na dwie noce. Ekstra dzień, który nam przyszło tam spędzić został wykorzystany na krótkie plażowanie i wycieczkę do Verony - miasta Romea z Montekich i Julii z Balkonu. Odcinek 60 kilometrów do Werony nie zasługuje na wklejanie mapki, bo przy przebiegach z poprzedniego dnia to zaledwie spacerek aczkolwiek bardzo sympatyczny, po części widokową trasą wzdłuż jeziora. Szczęśliwie we włoskich miasteczkach nie ma większego problemu z parkowaniem moto więc Virago zostało pomiędzy "swoimi"
a my ruszyliśmy zwiedzać miasto jak widać na załączonych fotkach.
Werona ma jak większość południowych miast specyficzny klimat, ale przeszkadza trochę natłok turystów zwłaszcza w miejscach, które wypada zobaczyć takie jak na przykład balkon Julii. Wieczorem robi się zdecydowanie sympatyczniej, my jednak musimy wsiąść na moto i wracać na kemping, by następnego dnia ruszyć w kierunku Wenecji.
Po szaleństwie w Alpach raczej trudno dopatrywać się jakichś atrakcji na trasie do Wenecji - nic wielkiego, 250 km które trzeba odhaczyć żeby zobaczyć coś ciekawego. Oczywiście jazda na moto do samej Wenecji z oczywistych względów raczej odpada.
Trzeba nastawić się raczej na nocleg w okolicach i do samego centrum dojechać komunikacją miejską. Właściwie są tylko dwie opcje: miasto Mestre i dojazd do Wenecji busem lub półwysep naprzeciw Wenecji i "dojazd" do miasta taksówką wodną (Vaporetto). Ponieważ nie chcieliśmy stracić okazji kąpieli w Adriatyku wybraliśmy to drugie rozwiązanie i kemping
Miramare z którego darmowym busem lub piechotą (10 minut spaceru) można było dostać się do przystani taksówek wodnych. Kemping bardzo ładny, czyściutki i zacieniony. Cena nie najgorsza jak na ten rejon - ok. 30EUR za dwie osoby i motocykl.
Jeżeli chodzi o transport do Wenecji to niestety nie jest też tanio (
ceny). Mocno się zastanawialiśmy ile czasu spędzimy na zwiedzaniu i którą opcję wybrać. Przeglądając pobieżnie jakiś przewodnik wiedzieliśmy, że jeden dzień to mało i wybraliśmy opcję 72H czyli 35EUR na łebka za możliwość jazdy bez limitu wszystkimi liniami. O ile może się wydawać, że trzy dni na zwiedzenie miasta do dużo, to niestety okazuje się, że wcale tak nie jest. My przez te trzy dni ugoniliśmy się jak wariaci, kursując łódeczkami tam i z powrotem, bo naprawdę jest co oglądać. Program minimum to jeden dzień na plac świętego Marka i centrum, ale trzeba pamiętać, że Wenecja to nie tylko to i warto obejrzeć
weneckie wyspy: Torcello, Burano i Murano. W sieci jest dużo przewodników i porad co warto zobaczyć więc ja nie będę się wymądrzał w temacie zwiedzania tylko pozwolę sobie wrzucić kilka fotek. Może kogoś zachęcą do wycieczki w tamte rejony
Murano
Burano
Po trzech dniach pływania skończyły nam bilety na stateczki i właściwie wcale tego nie żałowaliśmy - mieliśmy już dość pływania i biegania po Wenecji. Generalnie byliśmy usatysfakcjonowani bo mniej więcej zaliczyliśmy, to co wypadało zobaczyć. Ostatnie dwa dni we Włoszech przeznaczyliśmy na viragowy lansik po okolicy i zwiedzanie okolicznych plaż.
Chociaż akurat plażowanie nie jest zdecydowanie moją pasją, to dałem się namówić na wycieczkę do kurortu
Lido-di-Jesolo, bo Monika wyczytała gdzieś że są tam jedne z piękniejszych włoskich plaż. Plaże rzeczywiście były całkiem ładne - piasek i fale jak nad Bałtykiem, a woda zdecydowanie cieplejsza. I wszystko byłoby fajnie gdyby nie to blokowisko hoteli zaraz przy plaży i rzędy parasoli dla ich mieszkańców ustawionych jak od linijki. Kombinat jakiś czy coś?
Zdecydowanie nie moja bajka i nigdy chyba nie zrozumiem jak można tak spędzać urlop.
"To już jest koniec, nie ma już nic.."
Niestety jak to bywa z urlopami, każdy jest zbyt krótki i kończy się zbyt wcześnie. Niestety, koniec tego urlopu nie kojarzy nam się zbyt dobrze - trzeba było szybko wracać do ponurej i smutnej rzeczywistości. Tak się jakoś złożyło, że postanowiliśmy wrócić do domu na jeden raz - ok. 1000km (
https://www.google.pl/maps/dir/Camping+ ... 50.3076949) w siodle to było kolejne wyzwanie dla naszych siedzeń i staruszki Virago. W rzeczywistości wyszło 1033km - tak jak pisałem na wstępie, był to wyjazd pobijania rekordów, a Virago i tym razem sprawdziła się koncertowo. Trzeba jednak przyznać, że takie trasy to nie jest klimat dla tego motocykla - 900km autostradą, jazda non stop cały dzień, tylko z drobnymi przerwami na tankowanie, prędkości przekraczające zdecydowanie te sprawiające frajdę zabijają przyjemność turystycznej jazdy chopperkiem. Z bolącym sercem goniłem Virago do domu obiecując jej że to już ostatnia taka trasa i póki co się sprawdziło, bo w zeszłym roku męczyliśmy już zupełnie inną maszynę.
Virago oczywiście zostało z nami - za dużo razem przeszliśmy, żeby się z nią rozstać. Wiem, że to tylko kupa błyszczącego żelastwa
ale był to mój pierwszy prawdziwy motocykl, który pozwolił nam zwiedzić kawał świata, nigdy nas nie zawiódł i póki co jazda nim ciągle sprawia frajdę - chociaż teraz raczej Viróweczka lansuje się koło komina, jak na prawdziwą staruszkę, emerytkę przystało.
Jeżeli ktoś ma ochotę, to więcej fotek z okolic Gardy i Wenecji można pooglądać w
galerii.