Dzien 12 - Coraz bliżej domu
Nastał kolejny dzień, a my ciągle siedzimy daleko za węgiersko-rumuńską granicą. Dziwne, bo podobno mieliśmy spędzić urlop na Węgrzech i tylko na chwilę wyskoczyć do Rumunii?
Prawdę mówiąc z Sighişoary mamy już tylko około 400km, czyli przysłowiowy rzut beretem, na Węgry do miasteczka Nyíregyháza, w którym jest podobno fajne kąpielisko. Oczywiście plan planem, ale nam jednak trudno się rozstać z Rumunią i postanawiamy że jeszcze jeden dzień i te 400km spędzimy na rumuńskich drogach. Zmierzamy więc w kierunku węgierskiej granicy, ale dzisiaj nadłożymy jeszcze kilka kilometrów i zatrzymamy się w wiosce Săpânţa, żeby zobaczyć kolejną popularną atrakcję turystyczną czyli "wesoły cmentarz".
Dzisiejsza trasa turystycznie nie jest jakoś specjalnie atrakcyjna - do Cluj-Napoca drogi są bardzo przyzwoite i jedzie się sympatycznie. Oczywiście nie odmawiamy sobie sprawdzenia rumuńskiej autostrady - nadkładamy kilka kilometrów ale do Cluj-Napoca jedziemy świeżą i gładziutką A3. Asfalt gładki jak stół, ruchu nie ma, a widoczki naprawdę fajne - chciałbym kiedyś zobaczyć u nas tak ciekawie prowadzone autostrady.
Z Cluj-Napoca jedziemy do Baia Mare a potem drogą nr 18 w kierunku wioski Săpânţa. Kilkanaście kilometrów przed Baia Mare zaczynają się zakrojone na szeroką skalę roboty drogowe. Z jednej strony trzeba się cieszyć, bo mamy gładką jak stół nawierzchnię, ale z drugiej co chwilę rozstawione są światła i odcinki z ruchem wahadłowym. Robią się korki, a ruch jest spory. Przeciskamy się gdzie można i raczej żaden kierowca samochodu nie protestuje. Jedyne dwa przypadki utrudniania życia spotykają nas ze strony kierowców tirów na polskich rejestracjach, którzy ewidentnie nie mogą się pogodzić z tym że ktoś ich chce wyprzedzić.
Droga nr 18 prowadzi do Sighetu Marmaţiei (Syhot Marmaroski) i byłaby bardzo atrakcyjna dla motocyklistów (góry, las i serpentyny) gdyby nie to że nawierzchnia jest dość kiepska. Jadąc innym, ewentualnie pustym motocyklem można by się pewnie tą drogą cieszyć, ale w przypadku obładowanego Virago wszelkie próby szybszej jazdy są natychmiast temperowane odgłosami dobijających amortyzatorów i kręgów lędźwiowych pasażerki.
W Sighetu Marmaţiei zjeżdżamy na drogę nr 19, którą znają wszyscy przemierzający Maramuresz - z opowieści turystów z spotkanych na kampingu w Sybiu wynika, że to raczej droga dla czołgów niż samochodów, a prędkość przelotowa 20km/h to i tak bardzo dużo. Na szczęście my nie musimy tego sprawdzać, bo skręcamy w lewo w kierunku Săpânţa, a tu jest całkiem znośnie, znów widać że wzdłuż drogi prowadzone są roboty i prawdopodobnie opowieści o dziurawych rumuńskich drogach wkrótce się zdezaktualizują.
Maramuresz jest regionem w którym turyści często zaczynają swoją przygodę z Rumunią, który może, zwłaszcza na osobach wychowanych w mieście, pozostawiać wrażenie że Rumunia to ciągle biedny i zacofany kraj. Trzeba jednak zwrócić uwagę, że droga przez Maramuresz wiedzie głównie przez małe wioski utrzymujące się z rolnictwa. Nie jestem do końca przekonany czy te wiejskie chałupki i drewniane bramy, kobiety w tradycyjnych kwiecistych strojach, furmanki na drodze, krowy i owce na poboczach można postrzegać jako jakiś szczególny symbol biedoty. Przecież jakby nie patrzeć, takie same wioski można jeszcze znaleźć w Polsce gdzieś w górach, na wschodzie czy Mazurach i wszędzie tam gdzie jeszcze trochę funkcjonuje indywidualne rolnictwo. Do tego jakby się dobrze przyjrzeć to te wiekowe chałupki są dość zadbane, a obok często stawiają się ładne i nowoczesne domki.
Săpânţa, to szczególny przypadek - od czasu gdy rozreklamowano "wesoły cmentarz" wioska nabrała walorów turystycznych - jest tu mnóstwo kwater, kilka sklepików i nawet oddziały dwóch banków i bankomat w którym można uzupełnić zasoby lokalnej waluty.
Jakieś 2-3 kilometry za cmentarzem jest całkiem przyjemny kamping, na którym wynajmujemy drewniany domek. Standard nie jest zbyt wysoki ale na jedną noc w zupełności wystarczy. Niewygody rekompensuje kempingowa restauracja serwująca smaczne rumuńskie przysmaki w przyzwoitej cenie.
Dzień 13 - Opuszczamy Rumunię
Ponieważ wczoraj przyjechaliśmy dość późno, to spacer i sesję fotograficzną na cmentarzu zostawiliśmy sobie na dzisiaj. Cmentarz zaczęto nazywać wesołym ze względu na kolorowe, drewniane nagrobki na których rzeźbione są sceny z życia zmarłych, jak również obrazki w jaki sposób zginęli. Spacerując po cmentarzu trudno jednak być wesołym - chylące się drewniane nagrobki smutno przypominają o upływającym czasie i nieuniknionej kolei rzeczy.
Będąc w Săpânţa warto też odwiedzić zespół klasztorny z cerkwią będącą najwyższą drewnianą budowlą w Europie. Chociaż podobno ze względu na betonową podmurówkę cerkwi, to nie tak do końca jest ona najwyższa.
Zwiedzamy, fotografujemy i spacerujemy odwlekając nieuniknione - w końcu trzeba wsiąść i zaliczyć ostatnie kilkadziesiąt kilometrów po rumuńskich drogach. Dzisiaj do przejechania jest niewiele, bo planujemy dojechać na Węgry do Nyíregyházy i w gorących basenach zrelaksować się odrobinę przed powrotem do Polski.
Po drodze mamy okazję podziwiać jeszcze jeden przykład rumuńskiej "biedoty" - wioska Certeze to podobno najbogatsza wieś Rumunii, a podobnych do stojących tu wiejskich chałup trudno chyba szukać w Polsce.
Dzień 14 - Nyíregyháza
Wczoraj dojechaliśmy do Nyíregyháza, a dokładniej do Sóstógyógyfürdő czyli wypoczynkowej dzielnicy tego miasta. Po kilku nocach pod dachem z radością rozbiliśmy nasz wysłużony namiocik. Pogoda znowu dopisuje więc szkoda byłoby dusić się na kwaterze, gdy można spędzić ostatnie noce urlopu na świeżym powietrzu. Wczoraj trochę pospacerowaliśmy po okolicy, zrobiliśmy rozpoznanie terenu i ustaliliśmy plan dzisiejszego dnia.
Zaczynamy o 9:30 pokazem karmienia rekinów w największym (podobno) na Węgrzech ogrodzie zoologicznym sąsiadującym z naszym kampingiem. ZOO rzeczywiście robi wrażenie, przede wszystkim przez bardzo bliski kontakt ze zwierzakami i oferowane atrakcje takie jak karmienie rekinów i polarnych niedźwiedzi, pokazy tresury fok i możliwość zrobienia fotki z niektórymi zwierzakami. ZOO zwiedzamy niemalże biegiem ale i tak zajmuje nam to prawie pól dnia, bo naprawdę jest tu co oglądać.
Program popołudniowy wypełnia wizyta w aquaparku - gorące baseny, masaże, sztuczna fala, rwąca rzeka, zjeżdżalnie różnego rodzaju i wszystko za jedyne 35zł na cały dzień. Do tego doskonałe zaplecze gastronomiczne i piwo po ok. 4zł czyli wszystko co do życia człowiekowi potrzeba. Porównując węgierskie atrakcje do tego co oferują Białka Tatrzańska albo Bukowina, to uczciwie trzeba przyznać że jesteśmy daleko w tyle, nie mówiąc już o zbójeckich cenach wejściówek fundowanych przez naszych górali. Korzystamy więc z okazji i biegamy najpierw jak dzieciaki od zjeżdżalni do zjeżdżalni, by ostatecznie zaliczywszy wszystkie atrakcje, spocząć leniwie pomiędzy seniorami w jednym z wielu gorących bajorek.
Dzień 15 - Do domu
Dzisiaj wracamy. Po drodze Tokaj, Koszyce, Piwniczna Zdrój, Nowy Sącz, Bochnia i Kraków czyli generalnie nic ciekawego.
Zdjęć tym razem nie będzie, bo fakt że nieubłaganie nadciąga koniec urlopu nie nastraja do fotografowania. Do tego z każdym kilometrem pogoda robi się gorsza - na Węgrzech o 9:00 było ok. 30 stopni, w południe na Słowacji tylko 25, a po przekroczeniu granicy polskie góry przywitały nas osiemnastoma kreskami. Za Nowym Sączem zaczęło jeszcze kropić.
Nasza podróż zakończyła się więc szczęśliwie chociaż dość ponuro. Cóż zrobić, kiedyś przecież trzeba było wrócić na nasze polskie drogi które prawdę mówiąc czasami będą nam bardzo przypominać Rumunię. Tak jak wyłożony kocimi łbami odcinek przed Nowym Sączem na którym przyszło mi akurat wyprzedzać jakąś furmankę - zwykły zbieg okoliczności, ale nie mogłem się wtedy powstrzymać do radosnego okrzyku -
hurra, pomyliliśmy drogi, jesteśmy znowu w Rumunii!