Słupy Heraklesa
: 01 września 2011, 13:19
Słupy Heraklesa
Chęć obejrzenia tego ciekawego europejskiego zakątka nurtowała mnie od dłuższego czasu. Ciekawość była podsycana od czasu do czasu Waszymi relacjami z wypraw czy to właśnie w to miejsce, czy do innych równie odległych i tajemniczych krain. Specjalnie nie obnosiłem się ze swoimi zamiarami, ale po cichu gromadziłem niezbędne wyposażenie, informacje, szykowałem swoją Virażkę i przede wszystkim ciułałem grosz do grosza, euro do eura i ceny do centa.
Sam motocykl był utrzymywany w bieżącej sprawności technicznej, wiec przed odjazdem wymieniłem mu olej w silniku, filtr oleju i powietrza oraz świeczki. Poprzednio używane świece pracowały bez zarzutu, miały piękny kolorek kawy z mlekiem, wiec trafiły do piórnika "na wszelki wypadek".
Z wyposażenia indywidualnego postanowiłem wziąć swój strój motocyklowy z kordury (oczywiście bez podpinek), buty lotnika zapinane na zamek błyskawiczny, śpiwór, karimatę, pałatkę (taki rodzaj namiociku na jednym słupku mocowanego szpilkami do ziemi), kuchenkę gazową a właściwie palnik z kartuszem, kpl. garnczków z nierdzewnej stali, sztućce, termos, metalowy kubek - taki półlitrowy. Do tego trochę jedzenia (garść kabanosów, chleb sandomierski, trochę konserw i zupek w proszku). Za przewodnik służył mi książkowy atlas Europy (nie dorobiłem się nawigacji). O rzeczach osobistych nie będę się rozpisywał. Na protesty i powątpiewania bliższej i dalszej rodziny nie zważając zostawiłem im jednak dane dostępowe do konta, zawarłem ubezpieczenie na pokrycie kosztów ew. leczenia za granicą i w sobotę 6 sierpnia ok. godz. 8 na koła Virażki zaczęły się nawijać pierwsze kilometry. W sakwach rozmieściłem pałatkę, spiżarkę i kuchnię, na bagażnik trafił śpiwór (gruby jakiś jak cholera, ale jak się okazało jest to zaletą), reszta wyposażenia w brezentowej torbie znalazła miejsce na siedzeniu pasażera. Okazało się to zaletą, bo się można było wygodnie opierać. Nie bardzo wiedziałem co zrobić z plecaczkiem z podręcznymi rzeczami, więc trafił na śpiwór, przytroczmy siatką do torby. Trochę wyglądałem jak wóz cygański, ale z Google Maps syn wyczytał że w jedną stronę czeka mnie tak z grubsza 3700 km, więc wypadało coś wziąć na drogę. Więc je napocząłem .... CDN.
Chęć obejrzenia tego ciekawego europejskiego zakątka nurtowała mnie od dłuższego czasu. Ciekawość była podsycana od czasu do czasu Waszymi relacjami z wypraw czy to właśnie w to miejsce, czy do innych równie odległych i tajemniczych krain. Specjalnie nie obnosiłem się ze swoimi zamiarami, ale po cichu gromadziłem niezbędne wyposażenie, informacje, szykowałem swoją Virażkę i przede wszystkim ciułałem grosz do grosza, euro do eura i ceny do centa.
Sam motocykl był utrzymywany w bieżącej sprawności technicznej, wiec przed odjazdem wymieniłem mu olej w silniku, filtr oleju i powietrza oraz świeczki. Poprzednio używane świece pracowały bez zarzutu, miały piękny kolorek kawy z mlekiem, wiec trafiły do piórnika "na wszelki wypadek".
Z wyposażenia indywidualnego postanowiłem wziąć swój strój motocyklowy z kordury (oczywiście bez podpinek), buty lotnika zapinane na zamek błyskawiczny, śpiwór, karimatę, pałatkę (taki rodzaj namiociku na jednym słupku mocowanego szpilkami do ziemi), kuchenkę gazową a właściwie palnik z kartuszem, kpl. garnczków z nierdzewnej stali, sztućce, termos, metalowy kubek - taki półlitrowy. Do tego trochę jedzenia (garść kabanosów, chleb sandomierski, trochę konserw i zupek w proszku). Za przewodnik służył mi książkowy atlas Europy (nie dorobiłem się nawigacji). O rzeczach osobistych nie będę się rozpisywał. Na protesty i powątpiewania bliższej i dalszej rodziny nie zważając zostawiłem im jednak dane dostępowe do konta, zawarłem ubezpieczenie na pokrycie kosztów ew. leczenia za granicą i w sobotę 6 sierpnia ok. godz. 8 na koła Virażki zaczęły się nawijać pierwsze kilometry. W sakwach rozmieściłem pałatkę, spiżarkę i kuchnię, na bagażnik trafił śpiwór (gruby jakiś jak cholera, ale jak się okazało jest to zaletą), reszta wyposażenia w brezentowej torbie znalazła miejsce na siedzeniu pasażera. Okazało się to zaletą, bo się można było wygodnie opierać. Nie bardzo wiedziałem co zrobić z plecaczkiem z podręcznymi rzeczami, więc trafił na śpiwór, przytroczmy siatką do torby. Trochę wyglądałem jak wóz cygański, ale z Google Maps syn wyczytał że w jedną stronę czeka mnie tak z grubsza 3700 km, więc wypadało coś wziąć na drogę. Więc je napocząłem .... CDN.